“Precyzja Pisania. Jak tworzyć 3x lżejsze teksty?”
Tomasz Ostojski
Dedykuję:
Ad Maiorem Dei Gloriam
A poza tym,
dla
M.
WSTĘP
“Każdy trud przynosi zyski, pusta gadanina jedynie stratę”.
Prz 14,22
Po co powstała ta książka?
Wielu dziennikarzy chciałoby zmienić świat, a mogłoby… zmienić skarpetki. Na czyste. “Redakcja” ma dwa znaczenia, jako budynek (który można wyremontować lub zburzyć buldożerem – to drugie bywa tańsze) i poprawianie tekstu (który można oszlifować, wyciąć lub puścić płazem).
Są teksty, których należy unikać – jak Niemek w średnim wieku.
Na szczęście, każdy szkic da się restaurować, najprościej – skreślając 80%. Dzięki oszlifowaniu (bez polerowania), będzie o ile nie lepszy, to chociaż… krótszy. Na bank.
Szwajcarski bank.
Szwajcaria to wzór biznesu i wytrawnego rzemiosła. Łączy elegancję, smak i minimalizm – czyli wycinanie wszystkiego, co zbędne.
Swiss Made to nie tylko czekoladki, to ideał myślenia.
W ciągu ostatnich 12 miesięcy obsłużyłem 27 branż, tworząc dla nich unikatowe (tj. brane z głowy) teksty. Reklamowe, PR-owe czy promocyjne. Biznes jest niewiarygodnie barwny, gdyż miałem przyjemność opisywać m.in. luksusowe zegarki (których nie noszę), usługi windykacyjne, szkoły językowe, usługi IT, czynniki chłodnicze, wycieczki na Zanzibar (gdzie nie byłem), bramy czy firmy produkcyjne. Czy pracowałem w tych branżach?
Nie.
De facto, wiem o nich niewiele. Mądrzyłbym się na temat takich dziedzin wtedy i tylko wtedy, gdy a) podjąłbym pracę w zawodzie (co nie jest wykluczone) b) zostałbym zawodowym coachem (na co się nie zanosi, dzięki Bogu). czego staram się unikać? Czerpania wiedzy z sieci, gdyż tak… robią wszyscy.
Tobie też odradzam, Czytelniku.
Dla głębszej wiedzy eksperckiej, internet jest źródłem marnym lub beznadziejnym. Ciekawy dylemat, prawda? Chcąc poznać dany temat głębiej, nie licz na wikipedię. Poza wiedzą z chemii czy fizyki, myli się niemal w… każdej dziedzinie. Na poziomie dobrych prezesów, nikt już nie korzysta z wikipedii.
Nikt.
To źródło jest wycinane w pierwszym rzędzie, niczym sowieccy szeregowi pod Stalingradem w 1942. Tym samym – odkrywam, że im wyższa pozycja, tym mocniej polega na… skreślaniu, delegowaniu i odmawianiu.
Najszybciej rośnie ten, kto świadomie… odmawia.
I tak jest ze wszystkim.
Jeśli miałbym przekazać kluczową radę, o której pisał każdy z piszących miliarderów, to brzmi ona – “focus”. Skupienie.
Kto zapomina o zbędnych sprawach, ten zadziwia świat. Cały świat.
Zawężanie pola zainteresowań poszerza perspektywę, gdyż – im mniej rozproszeń – tym lepiej dla Ciebie, Czytelniku. Spójrzmy na przykładowego szefa spółki giełdowej. Po co zatrudnia asystenta? W jednym, jedynym celu.
By unikać… rozproszeń. Hałasem. Telefonami. Nadmiarem bodźców. Delegowanie uwalnia czas wolny, to – po pierwsze. Po wtóre, uwalnia precyzję myślenia. A precyzja – to miara jakości.
We wszystkim (co za nieprecyzyjne określenie!).
Szwajcarzy milczą, skupiając się na swoim rzemiośle. Delegują te zajęcia, których nie cierpią (jak Polacy – namolnej kontroli z US). Skupiają się, umiejętnie pożytkując czas i energię. Tym samym, mogą je ulokować tam, gdzie będzie to efektywne jak magazynier w dużym e-commerce (na literę A).
Czy ta metoda działa?
Hmm… spójrzmy na wyniki Szwajcarów, tak na chłodno…
Tu, ciekawa rzecz. Prawie żaden ze znanych mi przedsiębiorców… nie lubi pisać reklam. Lepiej czuje się, zarabiając prawdziwe pieniądze. I naturalnie, tocząc boje – z konkurencją i coraz nowszymi problemami.
I z samotnością przedsiębiorcy, której 33 mln Polaków nie rozumie (bo jej nie doświadczyli).
Wreszcie – z bylejakością, znaną ze szkół państwowych, urzędów i zaborów (z PRL – włącznie). Im lider biznesu jest wyżej (vide: genialny krakus Janusz Filipiak), tym na wskazaną bylejakość reaguje bardziej nerwowo.
Nie poznałem dotąd milionera, który toleruje tandetę. No, jakoś nie.
Taki człowiek usprawnia i naprawia, niczzego tak nienawidząc jak “dziadostwa”. Czasem rzuci – “Zrobiłbym to sam, ale nie mam czasu”. Zwykle jest to prawda, jednocześnie – nie zawsze. “Proszą o przesłanie wywiadu, co tu napisać?”. Jak te dylematy rozwiązać, kiedy ktoś jest przedsiębiorcą i chce ułożyć w słowa to, co ma w głowie?
A może, Ty, Czytelniku – jesteś w takiej sytuacji?
Są metody.
Na razie, sygnalizuję – oddeleguj to, czego nie cierpisz. Tak, jak podpowiadają najwięksi ze współczesnych (w moich oczach) – Donald Trump, Steve D. Sims, MJ DeMarco czy Peter Thiel.
Zamiast męczyć się samodzielnie, selekcjonują, co warto robić, a co jest poniżej ich wartości godzinowej. Pisanie – także należy do tej kategorii. Tłumaczę, dlaczego tak się dzieje – na przykładzie delegowania tekstów:
Według słownika PWN – tylko w języku polskim mamy 150 000 słów. Na uczelnianych korytarzach można znaleźć ludzi, których to kręci. Jednocześnie większość z nich woli… sweter, herbatę czy wiersz Mickiewicza. A jeśli planują wejść na giełdę, to raczej na… warzywną. W sobotę przed śniadaniem.
Zwykły polonista różni się od przedsiębiorcy, jak czoło od czołgu i te dwa światy są sobie obce. Niecodzienny polonista – usiłuje oba światy ożenić (niektórzy dają radę!). Oczywiście, istnieją rozbudowane działy PR-u, które kładą nacisk, by zwyczajna środa była “niesamowitym dniem!”, “nieziemską promocją!!”, ale umówmy się – to nic nie znaczy.
Nie lubię egzaltacji w reklamie. W zasadzie – w żadnej sferze jej nie lubię.
Jeżeli polonista nie rozumie, na czym polega pisanie o biznesie (bo skąd?), to 25-latka z działu marketingu – tym bardziej. Strzeli pomysłami, niczym Stępień z komedii o popularnym posterunku.
Na oślep.
Idę o zakład, że im promocja bardziej huczna, tym… mniejszą przedstawia wartość. Przykładem jest ten głośny producent rtv i agd, który 6 dni w tygodniu testuje wytrzymałość uszu, a nie testuje… własnych produktów. Ma ruch (w interesie), a nie ma interesu w testowaniu elektroniki (która jest jak zniżka studencka, działa do wakacji).
Okazja lubi ciszę, a najcenniejsze z pomysłów rodzą się zarówno niespiesznie, jak i w milczeniu. W tym przypominają Szwajcarię.
Najbardziej dyskretny kraj świata.
O czym nie jest ta książka?
W zasadzie – o większości spraw nie jest (bo na nich się nie znam). Tu staje mi przed oczami Stanisław Lem, który w wywiadzie zauważył skromnie, że o niewielu rzeczach ma pojęcie – “znam się na fizyce, astrofizyce, cybernetyce, astronomii, militariach, teorii podejmowanie decyzji, anatomii, biologii, historii (poza XII-wieczną), sztuce (poza korsykańską) i medycynie (poza gastrologią), wreszcie – posługuję się rosyjskim, niemieckim, francuskim łaciną, słabiej – greką (tylko w piśmie) i angielskim, gdyż pisma naukowe po angielsku czytam, niestety powoli”.
Stara szkoła.
Pisanie ma (jak wszystko) ciemniejszą stronę, gdyż w dużej mierze zależy od a) dobrej woli b) odrobiny Iskry Bożej (tj.talentu). Oczywiście, są teksty które normalnie o czymś opowiadając. Są i takie, które ofensywnie sprzedają – w sposób, który moim zdaniem ociera się o kryminał. Mam na myśli publikacje, które… straszą. Zimno, świadomie i celowo. Przykłady? Branże, oparte na szafowaniu śmiercią “kup, bo inaczej – ryzykujesz życiem swojej rodziny. Nie chciałbyś jej mieć na sumieniu, więc nad czym się zastanawiasz?”.
Ty kasujesz z serca resztki nadziei, a firma – kasuje przyszłe zyski.
Unikam takich zleceń jak narkotyków (których nigdy nie próbowałem – co nie jest wyczynem, wprawdzie). Są całe gałęzie, które bazują głównie na straszeniu, a często – zawiści tj. cieszeniu się z cudzych nieszczęść.
Złamałeś nogę? Świetnie, bo mogłeś się ubezpieczyć z nami i byłbyś bezpieczny (sic!)! Twoje dziecko kaszle? Znakomicie, nasz specyfik wprawdzie nie pomaga, ale… mógłby pomóc (och, gdyby tylko działał)!
Takie ofensywne reklamy mają budzić panikę, a oglądane na zimno – budzą raczej dystans. Dlatego złe reklamy… nienawidzą ciszy, operując bardziej decybelami niż namysłem. Gdyby ubezpieczalnie chroniły przed nagłą śmiercią, ich założyciele z XIX wieku żyliby do dziś…
Notabene, wtrącę zapomniany wątek o narkotykach. Miałem 7-8 lat, kiedy zmarł wokalista Ryszard Riedel (zespół Dżem). Wtedy ś.p. ojciec wziął mnie na bok i powiedział: “Wiesz, w życiu będą różne pokusy. Możesz palić papierosy, jak ja – nie pochwalam tego, ale sam mam tu na sumieniu. Jak dorośniesz, możesz i pić alkohol, czego również nie pochwalam. Ale jak spróbujesz narkotyków… przestaniesz być moim synem. Będziesz musiał zmienić nazwisko i nigdy się nie spotkamy”.
Pamiętam to po 30 latach. I co? Podziałało!
Ogółem, byłem wychowywany nad wyraz twardo (a czasem – w sposób ocierający się o bezwzględność). Dziś to z krytyki wyciągam najcenniejsze wnioski i nie rozumiem “helicopter parents” – rodziców miejskich, którzy dzieci niańczą wprawdzie nadmiernie, ale za to – niepotrzebnie.
Trudne rozmowy się pamięta latami (a ich owoce – jeszcze dłużej). Miłe pogawędki tzw. small talk – zapominamy po 15 minutach.
Debiut copywriterski:
Z jakiego powodu prowadzenie konta bankowego w Szwajcarii jest tak kosztowne? Otóż – jest tego warte.
Solidny sejf (pilnujący oszczędności życia) jest droższy niż świnka skarbonka. Mając do wyboru różne metody przewagi– jakość, niska cena, szybkość dostawy etc., u Szwajcarów prym wiedzie ten pierwszy.
I tylko on się liczy.
W czasie, w którym piszę te słowa, mało kto wie, że jakość wykonania stała już u zarania… helweckiej państwowości. Było tak: słabo żyzne ziemie, liczne góry, brak dostępu do morza oraz stałe przemarsze obcych wojsk – przetrwanie tu wymagało pomysłowości i umiejętności systemowego planowania. Przedmiot nie mógł być dziadowski, bo zdobycie byle duplikatu wymuszałoby wyprawę przez Alpy.
Co robić – zapyta ktoś.
Pozostała odporność na trudy, precyzja i cierpliwe czekanie (na lepsze czasy!). Kombinacja tych 3 elementów zaowocowała m.in. zegarkami, których długowieczność stała się legendarna.
Niezależnie od warunków pogodowych czy płomienia rewolucji u sąsiadów – helweckie czasomierze nie zawodziły. Wyrobiły sobie renomę pewnych, sui generis – bezwzględnie lojalnych (wobec ich użytkownika).
Myślenie o długim dystansie pozwoliło Szwajcarom otwierać banki, a także – równie renomowane – wytwórnie scyzoryków. Mleko z alpejskich krów posłużyło do produkcji sera oraz czekolady, niezrównanie smacznej. Minęły pokolenia, a kraj ze stolicą w Bernie (naprawdę!) ciągle kojarzymy z jakością.
Renomą analogicznych produktów Swiss Made, co sto lat temu. To reputacja produktowa stworzyły ogólny brand szwajcarski premium. Oddolnie. Świadczy o tym mój ulubiony fakt, że w Szwajcarii jest nad wyraz czysto, solidnie, zamożnie, a… nikt nie zna ich polityków.
Nikt.
Jednocześnie – światu wciąż imponuje federacja z białym krzyżem na czerwonym tle. Czy ten podziw owocuje naśladowaniem mocnych stron Helwetów w innych krajach? Różnie bywa, o czym świadczą te przykłady.
Społeczności reagują z opóźnieniem na zmiany. Przykład z polskich szos.
Skoda została kupiona przez koncern VW w 1991 r., do dziś nazywa się ją… czeskim samochodem. Podobnie jak Volvo – szwedzkim (zamiast made in China)…
Japonia. Tu, podobnie jak w przypadku Szwajcarii, niekorzystny teren oraz trudne sąsiedztwo zaowocowało… drobiazgowym planowaniem. Znana elektronika plus legendarnie trwałe auta (w tym – najlepsza bodaj terenówka świata, Toyota Land Cruiser) psują się rzadko. W takich urządzeniach kluczem do bezawaryjności jest… precyzja wykonania. Plus myślenie systemowe, na 3,30 i 300 lat naprzód.
Dzięki temu kraj przestał być kojarzony z samurajami, powojenną nędzą (tak, tak!) czy buńczucznym atakiem na Pearl Harbour. Bosonogi samuraj przesiadł się na ofensywnie pomalowany motocykl. Niestety, zanim odjechał konkurencji, zaczęto wprowadzać tam socjalizm…
Podobną drogę przeszła Korea Południowa. Tam marki lokalne wykazują analogiczne cechy jak w przypadku Kraju Kwitnącej Wiśni. Dźwigają wzwyż wizerunek kraju, którego polityków… nikt nie zna (to dobry objaw!).
Chiny. Jawią się jako przykład nieprawdopodobnej transformacji. Wzrost PKB rzędu 13% rok do roku spowodował, że rzuciły rękawicę USA. Plantacje ryżu są zastępowane przez nowoczesne stalownie, porty czy fabryki. Tutaj brand zmienia się dość mozolnie – nowe doświadczenia nie wyparły starych. Raczej topornych. To nie zmienia banalnego faktu, że Chiny są pierwszym mocarstwem globu.
Białoruś. Państwo, postrzegane niczym jej wschodni sąsiad, tylko niestety biedniejszy. Mińsk usilnie, rozkazami władzy, próbuje skorygować wizerunek. Odgórnie, co nie przynosi rezultatu – dla potwierdzenia mojej tezy. Rządowa kooperacja z Chinami ws. produkcji lichutkich, budżetowych samochodów Geely niekorzystny brand… wzmacnia. Zachęta do zwiedzania przy tępieniu drobnego biznesu powoduje, że potencjalny turysta… nie ma gdzie kupić pamiątki! Puste place centralne oraz niezborne blokowiska stanowią atrakcję dla tych, którzy, no, naprawdę… byli już wszędzie.
Rosja. Kraj, którego brand jeden z uszczypliwych, brytyjskich dziennikarzy opisywał jako „Made in Russia, czyli zrobione po pijaku”. Jeremy Clarkson słynie nie tylko z uszczypliwości, ale i z trafiania w sedno. Produkty rosyjskich rozlewni rzeczywiście należą do znanych światu, podobnie jak surowce. Ponadto, Rosjanie robią samochody oraz samoloty.
Tanie, łatwo dostępne, niezbyt wysublimowane, by nie rzec – toporne.
Słabością omawianych przedmiotów jest wysoka awaryjność. Ta usterkowość prowokuje nie tylko niewybredne żarty, ale także katastrofy. Jedynie model Tupolewa TU-154 miał aż 110 wypadków (!), w których zginęło blisko… 3000 ludzi (!). Fakt, że przewoził polityczne elity naszego kraju, świadczy o optymizmie, którego nie da się zrozumieć.
Wyjaśnić – tym bardziej.
O ile w polskich władzach jest myślenie krytyczne, to jest ono (zgodnie z nazwą)… agonalne. Kto uważa, że sytuacja się poprawiła, łączy naiwność z byciem ekspertem, cytowanym przez media rządowe…
Jestem pesymistą, jeśli chodzi o działania państwa.
Elementem rosyjskiej marki są rządowe kontrakty dla wojsk. Broń z najrozleglejszego państwa świata jest eksportowana na większość kontynentów. Trafia do Europy, Azji, Afryki oraz Ameryki Południowej, gdzie nie staje się wcale obiektem kpin, a raczej – dodaje respektu.
Do niedawna, rosyjska broń miała niepodważalny… mir. To się zmieniło.
Ważna rzecz. Liczne przykłady pokazują, że państwowy, odgórny marketing bez dobrych produktów nie działa. Sprawdza się raczej uszczypliwe powiedzenie Kamila Cebulskiego, że “co państwowe, to ch***e”.
Szkoda prądu.
Francja. Lokalne samochody jawią się jako ładne. Są przy tym stylowe i niedrogie. Idealne na piknik z bagietkami. Co prawda, ich awaryjność jest przez handlowców ciągle pomijana milczeniem… Próby zmiany wizerunkowej poprzez uparte używanie tych aut we flocie rządowej przekonują, no – wyłącznie Francuzów.
Obcokrajowców – mniej.
Jak myślę, korelacja pomiędzy finezyjnym designem a funkcjonalnością zwykle jest… ujemna.
Warto mieć to na uwadze, chowając polskie kompleksy do kieszeni. Niekoniecznie musimy być we wszystkim najlepsi. Francuzi to wiedzą, odpuszczając rywalizację elektroniką na rzecz serów czy wina.
Apple ma się świetnie w Polsce, przy czym mowa o… owocu jabłoni, opisywanym na etykiecie po angielsku. Eksportujemy jabłka na cały świat, nie tylko na Europę Zachodnią, ale nawet na odległy Singapur. Świetną opinią cieszy się nasza żywność, mniej zanieczyszczona chemią i smaczniejsza niż w krajach zachodnich. Od 2004 roku przebojem eksportowym bywał polski hydraulik. Do dziś Polska nie zdołała go od siebie odkleić (wizerunkowo, bo podatkowo – tak, więc dorabia się jako syn Albionu).
Na szczęście informatyków i programistów mamy wytrenowanych w swoich zawodach. Innym krajem, który znacząco wybił się na własnych specjalistach IT jest Estonia. Może to jest trop, którym należałoby podążać?
Nasze firmy budowlane potrafią wieść prym np. we Włoszech, budując pozytywne skojarzenia u zadowolonych klientów. A paczkomaty już biją się z największymi firmami kurierskimi oraz państwowymi pocztami w Europie.
InPost to najsympatyczniejsza z polskich firm.
Co ciekawe, polski brand np. odzieżowy jawi się ciągle jako dość słaby. Polskie firmy włókiennicze nie od wczoraj starannie ukrywają pochodzenie. Maskują się pod zagranicznymi sztandarami, nadając sobie myląco włoskie bądź angielskie nazwy. Czyli takie, jakich oczekują klienci.
Polacy, podobnie jak mieszkańcy krajów byłego Bloku Wschodniego, za atrakcyjniejsze uważają produkty zachodnie niż własne, z niechęcią spoglądając na produkty zza Buga. Na szczęście, zanika popularna w latach 90-tych praktyka kończenia polskiej nazwy na literę „-X”. Co oznacza, że zanotowaliśmy pewien, zauważalny postęp. Ten proces trwa…
Drogi Czytelniku,
Słowa, które właśnie przeczytałeś (mam nadzieję) są pierwszymi, które napisałem – na zlecenie i wcale nie za darmo. Od nich się zaczęło. Tak wyglądał debiut faceta, któremu codziennie myję zęby. 2 godziny i nawet nie bolało… Według definicji copywriter jest sprzedawcą, którego orężem są słowa. Handlowcem dobrej klasy.
Nie jestem handlowcem.
W toku swojej pracy odkryłem, że są metody subtelniejsze, które sympatię budzą i doceniają inteligencję odbiorcy. Mniej ofensywne, zatem pozbawione nacisku.
Co więcej – treści, które leżakują dużej, najszybciej trafiają do osób… dojrzałych. Chętnie piszę dla ludzi, którzy mi… imponują. Dzięki networkingowi – miałem okazję takich poznać…
Być może pojawią się na kartach tej książki, wymienieni z nazwiska lub… tylko z imienia. Jeśli chcesz prowadzić biznes, dołącz do organizacji biznesowej BNI. Składka jest zbyt kosztowna? Sprzedaj lodówkę. (To nie jest tzw. porada inwestycyjna).
Jednocześnie, jak radzi multimilioner Dan Pena, by wspiąć się na szczyt, trzeba szukać miejsc, które są niekomfortowe (także – finansowo). Następnie, należy się jedynie… zamknąć.
I testować każdą podpowiedź, którą usłyszymy.
Każdą.
Na nagrobku Stanisława Lema spoczywa wyryte zdanie: „Zrobiłem, com mógł. Jeśli potrafisz, zrób lepiej”. Maksyma może sugerować, między wierszami, że Lem był człowiekiem surowym. Hmm, pewnie dlatego się wybił – czytało go wszak pół wschodniego świata…Śmieszne jest bezpodstawne pouczanie, co Lem wyłuskał trafnie – wielu mu zazdrościło.
Rozumiem jeszcze, gdy wyborowy snajper SAS instruuje pospolitego szeregowca, jankeski miliarder – politologa w podartym swetrze, a szpakowaty profesor astrofizyki – miejscowego menela. Niestety, bywa odwrotnie…
Prym w pouczaniu wiodą dziennikarze.
Weźmy, dla przykładu, postać Donalda Trumpa (ma mnóstwo oponentów, jestem poza tym gronem). Włączam media, gdzie rozkojarzony socjolog daje Trumpowi rady, jak… rozdać majątek bezdomnym (ciekawe po co?). Jego rywal z 17- miejsca w rankingach podpowiada, jak wygrać wybory. Prezydent z Francji radzi, jak się podrywa dziewczyny (wyjaśniam żart – jego żona pamięta Napoleona, bo siedzieli w jednej ławce), zaś notoryczni nudziarze z ministerstwa rekomendują w TV, jak się… prowadzi biznes.
I dlaczego – jest to łatwe z “ulgą na coś-tam”. Sami nie korzystają z tej rady, bijąc się o dotacje jak młody Holyfield.
Godzinę później polski piłkarz (nie wyszedł poza Wisłę), zatrudniony jako komentator, poucza Zidane’a, jak prowadzić drużynę piłkarską. Urzędnik – ponownie jak zacząć biznes („weźta dotację, kochani!”), a meteorolog, siedzący w dusznym studio TV – szkoli, dokąd udać się na wakacje.
Do miejsc, gdzie nigdy nie postawił stopy.
Tymczasem, przyroda poucza przykładem, nie zaś gadaniem. Małe lwiątka kierują się instynktem oraz naśladownictwem, przeczesując sawannę. Pouczane kijkiem przez opiekuna w zoo, zdychają – niczym porządek w Berlinie.
Drwal najpierw terminuje w obcym mieście, nabiera dobrych nawyków, potem bierze się za własny warsztat, a szkoli po 20-stu latach. Złoty medalista szykuje się do kolejnych, dziarskich wyzwań. Jego rywale z 48. miejsca – upominają czempiona, jak coś zrobić lepiej…
Pierwszy tekst publiczny napisałem w 2016 roku, wcześniej – przez kilkanaście lata pisząc do szuflady. Jestem bardziej myślicielem niż copywriterem-sprzedawcą. Dlatego w każdym tekście staram się zostawić znak rozpoznawczy…
Nigdy nie zdecydowałbym się założyć firmy, gdyby nie a) Asbiro b) BNI.
To niewiarygodna mieszanka, tym samym – składam podziękowania.
Dzięki!
A swoją drogą, ciekawe – jak duże znaczenie może mieć… 1 słówko? Spore. Ot, wystarczy w dzień ślubu powiedzieć “tak”.
Jeśli powiemy “nie”, 95 osób z rodziny spakuje walizki, po czym – wróci do domu. Hmm…
A jakich słów użyć, żeby to nasz konkurencja… spakowała walizki? To rzecz wtórna (bo liczy się dobra robota i to ona wygrywa!).
Kto spodziewał się nachalnej reklamy, to – nie tym razem. Ani jutro. Jednocześnie – drugie miejsce też ma znaczenie. Reklama w warstwie tekstowej, posługuje się różnymi narzędziami. Hasłami reklamowymi. Tekstami sprzedażowymi (tu – baardzo ostrożnie). Wreszcie storytellingiem, czyli posługiwaniem się historiami. Przy czym – baśnie braci Grimm są wytrawniejsze od znakomitej większości PR-owców, znacznie lepsze…
Według słownika PWN mamy w języku polskim 150 000 wyrazów. Gdybyśmy chcieli wymienić wszystkie, co 180 sekund musielibyśmy wymówić jedno. Przez rok. Dobrze liczę?
Chyba tak. Copywriter opisuje produkty i usługi. Jak? Z perspektywy klienta i tylko w ten deseń. Dobry rzemieślnik – najpierw wysłucha uważnie, o co chodzi w danym biznesie? Szansa, że opisze właściwie, bazując na domysłach, jest nikła jak IQ przeciętnego posła.
Niedobry copi, od razu zabierze się do roboty. (P.S. Wiedziałeś, że słowo “robot” wymyślili Czesi?). A robota bez zrozumienia, to rozum bez roboty.
“O co chodzi w tym biznesie”? Jest to pytanie bazowe, bez którego nie sposób zacząć. W razie wątpliwości – dobrze dopytać, skreślać i parafrazować. Tylko – przenigdy nie udawać, że rozumiemy, gdy tak… nie jest.
“O co chodzi w tym pomyśle” jest pytaniem tak brutalnie prostym, że budzi najwięcej problemów z odpowiedzią.
Wspomnę jedno ze zleceń dla producenta rur, które doprowadzają wodę do łazienki. Ich przewagą jest cicha praca, bez nocnego szumu… krępującego sąsiadów. Łącząc helweckie pochodzenie i bezgłośną pracę, co wyjdzie?
Zajmuje się tym tzw. naming, czyli najbardziej zaawansowana działka copywritingu. Mało kto się tego podejmuje.
Ludzie nie lubią wyzwań.
A jak to robią inni? Spójrzmy na znaną firmę sportową [cenzura]. Zamiast hasła “produkujemy obuwie z tworzyw sztucznych” jest slogan, wzywające do boju. I przełamywania barier.
Telewizyjne show jawią się jako niezły poligon. Reklamują się następująco (cytat z głowy): „Weź udział w najlepszym widowisku i poczuj starcie dwóch gladiatorów. Naprężą muskuły, spojrzą sobie w oczy i zacznie się wojna!”.
A gdyby opisywał to inżynier?
„Sprzedajemy kabel. I pudełko, zwane dekoderem – opiszę teraz działanie dekodera, pokrótce, w marne 55 minut”.
Emocje, jak przy transmisji obrad starostwa w Kłodzku, gdzie nigdy nie postawiłeś stopy. I nie postawisz…
Człowiek jest istotą emocjonalną, a reklama – trafia wyłącznie w emocje. Opakowane w dane techniczne, jako pretekst do podjęcia decyzji.
A cechy techniczne? Mają… zaskakująco małe znaczenie. Liczy się wartość funkcjonalna i tylko ona. Nie zawartość bawełny (np. 60%), raczej – miękkość noszenia. Nie powierzchnia fotela, tylko – wygoda siedzenia. Nie zawartość tłuszczu, bardziej – wpływ na samopoczucie.
Ta zasada ma swoje wyjątki, na przykład – moc samochodu liczymy w KM/HP. Jednocześnie sądzę, że w przeciągu 10 lat będzie to raczej definiowane jako mocny/wystarczający/średni/słaby etc.
Nawiasem mówiąc, IQ w społeczeństwie spada, co niepokojąco wiąże się z poziomem… skolaryzacji. Peter Thiel twierdzi, że im więcej ludzi wykształconych, tym trudniej wyłuskać błyskotliwych, bo… wszyscy mają dyplomy. Dalej kierują się emocjami, tylko – o tym nie wiedzą.
Inny przykład – kawa. „Do przemielonego ziarna wlejmy wodę z czajnika”. Kusi? Nie, zatem zamiast tego jest to raczej – „celebruj najpiękniejszy moment. Tak, ten moment…”.
Trzy kropki w reklamie używane są bardzo świadomie, gdyż pobudzają proces myślowy. Podobnie jak stawianie pytań.
Ostojski – niektórym (szczególnie – paniom) podoba się to nazwisko. W XIX wieku pradziadek prowadził sieć restauracji w Poznaniu (zabór pruski). Mało kto wie, że na przełomie wieków Wielkopolska miała najwyższy przyrost naturalny na świecie (!). Mój dziadek Wacław urodził się w… 1893 roku. Jako wdowiec, ożenił się ponownie, mając już ponad 50 lat – był starszy od swojego teścia… Taki as! Wcześniej, w latach 20-tych XX wieku, miał zakład ślusarsko-mechaniczny, pierwszy na terenie Gdyni. Był zarówno powstańcem wielkopolskim (jedyne wygrane, przypominam), ale i pionierem. Reklamował się plakatami już w latach… 20-tych XX wieku.
Po śmierci, jego chciałbym spotkać jako pierwszego z przodków. Bo w życie po śmierci wierzę – jak każdy chrześcijanin rzymski.
A pisanie? Traktuję jak rzemiosło, chirurgię – nie tyle na słowniku, ile na myśleniu. Piękne puste słowa? To nic nie znaczy. Ot, ładna pusta waza – do kupienia w sklepie “Wszystko za piątaka” – jak sama nazwa wskazuje – za 7,80 zł.
Nic, co puste, nie ma wartości. Ani bak samochodu, ani głowa, ani konto. A puste słowa – bolą chyba najbardziej prawda?
Będziemy z nich rozliczeni, trzeba się pilnować!
Tworzenie dobrych tekstów to zbieranie skojarzeń… a potem – ich wycinanie, alpejskim nożem wojskowym. Ta reguła nie zna wyjątków.
Pisząc dla firm szwajcarskich, nauczyłem się chyba jednego. Źródła ich przewagi biznesowej, czyli świadomej prostoty, która ma specjalną nazwę.
Minimalizm.
Wycinanie wszystkiego, co zbędne. Myśliciel i specjalista (niezależnie od branży), bierze coś (np. pomysł albo standard w branży), po czym struga niepotrzebne resztki i wyrzucając wióry.
Wyrzuca to, co się nie przyda.
Proces budowania zdań uważam za fascynujący, jeśli tylko… coś za nimi się kryje (nie mówię o podstępie!).
Dostrzegam wartość w pracy precyzyjnej i w skupieniu. W ciszy. W sumie – pisanie to żmudna robota, często – zbędna dla ludzkości, a czasem tylko – przyjemna.
Ale, ale, jak mawia autor Andrzej Pilipiuk – “piękne kwiaty rosną z brudnych korzeni”. Hmm… byłoby to najlepsze hasło dla firmy… produkującej nasionka, prawda? Zapraszam do mojego świata,
Tomasz Ostojski, Ostoja Copywritingu, AD 2022, w II roku prowadzenia firmy
Jak wyglądał początek?
Ciekawa rzecz. Do 16 roku życia nie przeczytałem bodaj ani jednej książki, która równolegle nie byłaby lekturą szkolną. Na piętrze w domu mieliśmy duży księgozbiór, który był… zbyt duży (co dziś rozumiem). Pamiętam, że w wieku licealnym opowiadałem coś nauczycielowi historii, którzy przerwał mój wywód, by rzucić “Pan chyba nie czyta zbyt wielu książek, prawda? Niestety, to słychać…”.
Początek był więc zniechęcający. Jak debiut piłkarza Garetha Bale’a w Tottenham, gdzie przegrał 24 spotkania z rzędu. Miał co nadrabiać, ale jego metamorfoza była piękna…
Do dziś, najbardziej cenię tych, którzy podnoszą się z tarapatów. A potem – cieszą się owocami zmiany.
Dalej – zagrała złość, sportowa. Skarcony w szkolnych murach, tamtego popołudnia nie wróciłem do domu, obierając kurs na pobliską bibliotekę. Cel miałem jeden – dorównać facetowi w swobodzie mówienia, za które był podziwiany przez dziewczyny (a mnie – zwyczajnie wkurzał).
To był rok 2002 – w Niemczech debiutowała mało znana waluta Euro, a w Polsce – mieszkanie o powierzchni 50 m2 kosztowało średnio 100 000 złotych. Założyłem sobie zeszyt A4, w którym notowałem każdy z przeczytanych tytułów. Z ciekawości, liczby ujawnię tutaj:
2006 rok – 81 książek
2007 rok – 42 książki
2008 rok – 9 książek
2012 rok – 17 książek
2013 rok – 21 książek
2014 rok – 26 książek
2015 rok – 34 książki
2016 rok – 24 książki
2017 rok – 52 książki
2018 rok – 66 książek
2019 rok – 64 książki
2020 rok – 41 książek
2021 rok – 44 książki
Wynik jest oczywiście, przeciętny i da się go podwoić. Jednocześnie, jeśli młody człowiek chce zarabiać na pisaniu (a nie ma takiego obowiązku, przypominam), to bez lektury dniem i nocą… zostanie SEO-writerem.
I straci rok życia, na teksty takie see-oo (tj. takie sobie).
Będzie się je czytać nader toporne. Nawet średnia półka – może być poza zasięgiem. Czytanie jest wysokooktanowym paliwem dla umysłu i np. dziennikarze tego z rozmysłem unikają.
Dlatego – większość znanych nam artykułów jest wprawdzie głupia, ale za to – niepotrzebna. Książek dotyczy to w takim samym stopniu, warto mieć tego świadomość.
Co najmniej 85% pozycji jest nudna, z czego 50% nadaje się do jednej rzeczy. Do podpierania altany na działce.
Gdyby jednak poszukać, w książkach jest odpowiedź na niemal każde pytanie. O sens życia – również. W tej dziedzinie – im książka starsza, tym lepsza!
Perełki są ilościowo rzadkie. Sam przestałem natrafiać na pozycje koszmarne dopiero po 3-5 latach skrupulatnego testowania i notowania wniosków. Wśród testerów były lektury szkolne (co ciekawe – niezłe np. Prusa), jak i głośne bestsellery (większość – toporna jak czołg T-55).
Dziś – unikam krzykliwych tytułów jak zarazy. Odpowiedź jest jasna, myśleć i czytać należy jednak w zaciszu…
ROZDZIAŁ I
“Zamiary pracowitego przynoszą zysk, a wszystkich spieszących się biedę”
Prz 21,5
Czy da się pisać lepiej?
Na wstępie, zacznę od spraw bazowych. Po pierwsze, ludzie uwielbiają… czytać o czymś, co ich bezpośrednio dotyczy. Nawet – kiedy siedzą na ławie oskarżonych…
Mózg jest organem uważnym, a przy tym – śrubuje te cechy, które uzna za… (być może) przydatne – w przyszłości. Wykorzystajmy to w dalszych pracach nad warsztatem pisarskim. Od czego zacząć? Oczywiście, od ergonomii.
PRZYGOTUJMY OTOCZENIE
Co wyróżnia graczy klasy światowej? We wspomnieniach trenerów przewija się głębokie, wręcz – laserowe skupienie. Ta cecha może dotyczyć chirurga, baseballisty, inżyniera czy… śledczego gospodarczego. Prezesi spółek giełdowych dysponują niezłym focusem (niekoniecznie dotyczy to państwowych posad…). Dlaczego?
Bo podjęli taką decyzję.
Szefowie zarządów posiadają asystentki, których głównym zadaniem jest… pozwolić szefowi pracować. Odebrać telefon, umówić spotkanie, napisać e-mail. Chronić przed bodźcami. I teraz – czym jest koncentracja, godna fińskiego snajpera (żart historyczny, acz – na czasie)?
Koncentracja jest odcięciem od… innych bodźców.
Korzystam z różnych metod:
Rośliny na biurku. Zieleń uspokaja, obniża ciśnienie krwi i redukuje stres. Poza tym – działa błyskawicznie, niczym straż miejska na widok źle zaparkowanej limuzyny. I w przeciwieństwie do wspomnianej straży, flora jest nam… potrzebna. Zielone rośliny powinny stać, kiedy bierzemy się do pracy intelektualnej. Stać nie tylko na biurku, ale i na widoku (tj. przesłonięta monitorem – nie spełnia swojej funkcji).
Tryb lotniczy/nie przeszkadzać w telefonie. Mój ulubiony patent o poranku. Dziecinnie łatwo włączalny, a przy tym – nieprzyzwoicie rzadko… stosowany. Odcina od telefonów, sms-ów czy maili natychmiast, jak nożem uciął. Co ciekawe, już sama świadomość, że tryb offline jest włączony… podwaja koncentrację uwagi. Zawsze można wyłączyć elektronikę. To nie jest zły pomysł, o ile nie pracujemy na pogotowiu 24h.
A 99% z nas, jak wiadomo, tam nie pracuje…
Trudna praca intelektualna – do 12-ej i po 20-ej. Nie zawsze rozumiałem, z jakiego powodu koncentracja po obiedzie sięga… nizin. A wieczorami – szczytu. Jak to wyjaśnić? Sprawa stała się klarowna, gdy posłuchałem Miłosza Brzezińskiego, cenionego psychologa. Jak się okazuje, mózg najpłynniej pracuje do godziny 11 (przed południem), a do godz. 14 – już ledwie poprawnie. Potem zaczyna się stromy zjazd, porównywalny z tonięciem Titanica.
Gdy marsza gra nie tylko orkiestra, ale także i żołądek – wtedy czas na przerwę. Janusz Filipiak we wspomnieniach “Dlaczego się udało” pisze, że najbardziej wymagającą intelektualnie pracę wykonuje w godzinach 6-10, a później – obsługuje tę mniej wymagającą.
Oczywiście, pracuje pilnie – jak Pan Bóg przykazał.
90 minut nieprzerwanej pracy, 30 minut przerw. Tak 4 razy w ciągu dnia. Lekko licząc, 360 minut rytmicznej pracy bywa cenniejsze niż 600 minut ze słabą organizacją i 900 minut… bez organizacji.
Weekend bez komputera. Łatwe, prawda? A, nieprawda! Mało kto korzysta z tej metody, która fenomenalnie szlifuje skupienie uwagi. Jak zauważył Jakub Bączek, internet pochłania mnóstwo… energii. Nie tyle elektrycznej, ile umysłowej. Wysysa ją. W najlepszych liceach prywatnych (vide: Lifeskills w Warszawie), nadmiar elektroniki jest traktowany jako śmiertelny wróg dla pomysłowości i rozwoju umysłowego.
Ze wszech miar – słusznie.
Myślenie na papierze. Tutaj posłużę się żartobliwą maksymą, że nie mamy pojęcia, co o danej sprawie sądzimy, dopóki tego nie… zapiszemy.
Z tego względu warto sobie notować – sprawy do załatwienia, ważne pytania, spostrzeżenia etc. Co więcej, dopiero pisząc dowiadujemy się, co właściwie myślimy na dany temat… Nie pisząc, niekoniecznie się dowiemy…
Wrzucam szybkie myśli na papier, by rozwinąć je do czegoś więcej. Ta reguła – nie zna wyjątków.
Jak pisać lżej, w praktyce?
Jak obiecują w szkołach językowych, przeciętny człowiek korzysta z kilku tysięcy słów. Przeciętny coach, pewnie z 50… (wśród nich – pasja, och, cudownie, bardzo pięknie, niesamowicie itd.). Zwracam uwagę na wyraz niesamowity, o ile ktoś – wplata go w co piąte zdanie (lub częściej). To oznacza, że oswaja czytelnika/słuchacza z… wyjątkowością.
Niestety, po trzykroć niestety. To błąd logiczny.
Jeśli “coś niesamowitego” spotyka nas codziennie – przy wyjściu po bułki i porannym joggingu, staje się powszechne, wręcz – nudnawe. Z jakiego powodu? Mózg się oswaja, dokonując habituacji.
Po prostu, każdy wyraz nadużywany podlega… inflacji. Traci na znaczeniu – niczym polskie złotówki w latach 90-tych. Odnoszę się do waluty, jak i zarobków taksówkarzy (spadających z każdym kwartałem, jak czytałem).
Co mam na myśli, pisząc o przykładach, wytartych jak nazwisko Tuska w gazecie na literę p? Ot, pierwsze z brzegu – “najlepszy”, “pasja”, “współcześnie”. Kiedy widzimy te zbitki w nagłówku, możemy zakładać, że również treść… nie będzie zbyt odkrywcza. Co więcej, może być powtarzalna niczym prognoza na majówkę (będzie padać! albo nie!). A jak wygrać z inflacją (wyrazów)?
Oczywiście, nie drukować bez sensu!
A potem, wziąć w rękę alternatywne środki płatnicze. Otóż, zamiast napisać pierwsze z brzegu słowo, sprytniej wziąć… drugie. Cała metoda.
O niej wspomina często prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca. Zresztą, jak sam deklaruje z uśmiechem – człowiek ledwie… jednej książki. Czyli “Pana Tadeusza”, którego lekturę powtarza od 60 lat. Bralczyk ma największy zbiór tłumaczeń i wydań tej książki w Polsce, a może i na świecie – bo kto poza Polską zbiera?
Ale, ale – czemuż to wóz wyprzedza konia – jak mawiał Gall Anonim – do literackich zbiorów jeszcze wrócę. Teraz skupmy koncentrację na słowie, drugim z brzegu. Otóż, firma najlepsza przegrywa z tą perfekcyjną czy bajeczną. Miły bobas przegra z czarującym, rozbrajającym lub słodkim.
Prosty manewr? Prosty. Łatwy? Nie zawsze…
Jeśli synonim nie przychodzi nam do głowy, mamy 2 możliwości (tj. możliwości człowiek ma więcej, w tym wypadku – mam na myśli słownictwo). Możemy zastopować pisanie, delektując się chwilą (a mózg – pomyśli w tle). Druga opcja – korzystanie ze słownika synonimów. Łatwo taki znaleźć choćby online – darmowy, pomocny i czyniący publikacje strawnymi. Kto wie – może nawet smakowitymi jak włoska pizza? Oby!
Słownik synonimów jest legalnym, literackim dopingiem.
Przykład 1. Słowo “najlepszy” możemy skreślić, w to miejsce wstawiając np. (przykład za synonim.net):
hoży,
Przykład 2. Wyraz “Piękny”, (ponownie za synonim.net) możemy podmienić:
hoży,
luby,
miły,
cacy,
obcy,
sexy,
duży,
Wreszcie, przykład 3. Mistrz.
as,
król,
tuz,
spec,
wyga,
idol,
wzór,
guru,
VIP,
mózg,
Wróćmy na moment do refleksji o naturze inflacji. Otóż, występuje ona wtedy, kiedy rynek jest zalewany banknotami, bez pokrycia. Po prostu – taki NBP seryjnie wypluwa coś, co dawniej… miało wartość.
Niestety, z każdą kopią staje się coraz mniej unikatowe…
Jest to też przestroga dla młodych twórców. Własne pomysły są zawsze cenniejsze, niż te skopiowane po kimś. Autentyczne, tym samym – budzące zainteresowanie.
Wspomina o tym Peter Thiel – błyskotliwy szachista, miliarder i inwestor, działający w USA. Facet jest w gronie założycieli PayPal. W 2004 roku zainwestował w mało znany startup The Facebook, a potem założył m.in. firmę szpiegowską Palantir. Ciekawa rzecz, że podobnie jak Elon Musk, Thiel się delikatnie… jąka. Duka frazy, szczególnie podczas wykładów. Nie zmienia to faktu, że przedsiębiorczość omawia z precyzją wiązki laserowej i zuchwałością pirata. Jego IQ ociera się o stratosferę. Kto nie zna książki Thiela “Zero to One”, temu podsuwam – korzystając z okazji.
Gdyby była ledwie “dobra”, nie wspomniałbym o niej…
Spotkałem się z opinią, że Musk i Thiel dlatego się jąkają, że… usta nie nadążają za szybkością myśli. Ponieważ lubię obu, to wyjaśnienie przypadło mi do gustu – niczym poparcie Thiela dla Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich (w 2016 roku). Trumpa uważam za asa, a jego wykłady są świetne do… nauki angielskiego, co zauważył Jacek Chmielecki. Trump mówi wyraźnie, powtarza frazy a przy okazji – możemy dowiedzieć się, czy będzie wojna z Chinami. Dla uczących się języka – anglojęzyczne wykłady to patent, by przechwycić wiedzę wykładowcy, zamiast słuchać o starym Joe, który poszedł po bułeczki. Kto dostrzegł tu delikatną drwinę z ospałego prezydenta, ma rację…
Nawiasem mówiąc, w moich oczach metoda nauki języka “Ala ma kota” jest stratą czasu. Powtarzajmy słowa fizyka, olimpijczyka albo profesora z UK – zyskujemy więcej obycia, a ponadto – osłuchujemy się z… intonacją zwycięzcy.
A jak mówił Jack Welch, zwycięstwo uskrzydla każdego, kto go doświadcza. Czyni więc świat lepszym. Warto słuchać czempionów, nawet – ucząc się słówek… Genialny Robert Krool zauważył, że “słuchając kogoś, skończysz jak on”. Osłuchanie z arcymistrzami – wspomaga własny sukces, jak mocne treningi od 5 rano. Dotyczy to sportu, biznesu czy pisania…
Z czego się bierze przewaga Amerykanów i Szwajcarów?
Otóż, obie nacje… piszą krótko. W przeciwieństwie do autorów rosyjskich, szanują czas czytelnika. Bierzmy przykład z czempionów – skracajmy zdania. Tylko – jak to zrobić? Zdradzę sposób, który sam odkryłem. Potem spostrzegłem, że… od dawna jest stosowany. Uwaga:
Kropki zamiast przecinków.
To utrzymuje logikę wywodu, wymuszając u autora dłuższe zastanowienie. Co ciekawe, zdania 2x krótsze brzmią 4x lepiej. Wydają się też bardziej błyskotliwe niż ministerialne frazesy. Stąd bierze się ta milcząca przewaga CEO firm prywatnych:
“Akceptuję.”.
“Rezygnuję.”.
“Zgoda.”.
Porównajmy to z mętnymi deklaracjami doktorantów socjologii, którzy kopiują cudze myśli zamiast pisać… po swojemu. A potem, zapijają smutki, zamiast… czytać. Tu refleksja ogólna. Im ktoś jest bardziej wielomówny, tym w biznesie osiąga… mniej. Gadatliwy prezes? To nawet brzmi źle, a do tego – praktycznie się nie zdarza. Kto nie potrafi utrzymać tajemnic, nie potrafi zbudować zaufania.
Reputacja w dużej mierze opiera się na umiejętności… milczenia. Świetnie wychwycił to Robert Greene w książce “48 praw władzy”. Zdaniem myśliciela, zdecydowanym krokiem w stronę większych osiągnięć jest trening… milczenia.
Bierzmy przykład z Helwetów, którzy porozumiewają się krótko. Zwięźle. A potem – dotrzymują słowa. Jako kontrast, wskażę tu umowę o ubezpieczenie z polisolokatą, na którą zmarnowano pół sosny (32 strony), zamiast napisać otwarcie “Raczej Panu/Pani nie wypłacimy”.
Wracając do kropek, posłużę się przykładem:
Pewna nieokreślona kobieta zbliżyła się ostatnio w moją stronę, gdzie przebywałem.
Zmieńmy na:
Ta kobieta. Zbliżyła się. W moją stronę…
I jak? Tempo czytania jest odmienne. Teraz – jakbyśmy czuli jej oddech, a wraz z nim – rosnące napięcie, prawda? Tak oto fizjologia reaguje na… punkcik na monitorze. Na kropkę.
Można to trenować, kupując papierową gazetę.
Ćwiczenie 1.
Z 3 strony skreślmy długopisem każdy wyraz, który niewiele wnosi np. być może, chyba, niewykluczone, wydaje się, że, jak twierdzą eksperci itd.
Możemy je skreślić, a sens pozostanie bez zmian.
Ćwiczenie 2.
Zamiast przecinków, postawmy kropki. Prawda, że czyta się inaczej? Bardziej… reklamowo, światowo?
Kropka to najtrudniejszy ze znaków interpunkcyjnych na świecie. Mało kto używa jej poprawnie, to jest – kończy wywód na czas, zamiast go przeciągać.
Toniemy w żargonie czy definicjach przydawki, które nie interesują już nikogo. “Przydawki” to te części mowy (albo zdania, nie chce mi się sprawdzać), którymi do dziś (!) nudzą nauczyciele. Młodzież się buntuje, że “gramatyka jej się nie przyda”.
Młodzież ma rację.
Można być znakomitym literatem, a przy tym – nie znać gramatycznych definicji. Z kropki umiejętnie korzysta np. dziennikarz sportowy, Krzysztof Stanowski. Polecam jego książkę “Stan Futbolu” – jest lekka, ma przyjemną narrację, a w wersji papierowej – duże litery.
Co więcej, autor ma finezyjny styl, czym dziennikarzy politycznych… bije na głowę. Mocno rozpoczyna teksty. Operuje logiką i barwnym słownictwem. Wreszcie – ma luz do własnej osoby i wykonywanego zawodu, czym budzi sympatię. Cenię redaktora Stanowskiego, bo to na jego felietonach szlifowałem warsztat, stawiając pierwsze kroki w agencji reklamowej. Wycinałem wyrazy zbędne jak kierunkowskazy w starym golfie, by treść pozostała bez zmian.
Świetne ćwiczenie.
Uważałem skracanie zdań za sui generis odkrycie, a potem zobaczyłem, jak chętnie korzystają z niego pisarze (G. R. Martin w “Grze o Tron”) czy twórcy głośnych reklam (m.in. VW ze świetnym hasłem reklamowym “Das Auto.”). Kropka powoduje, że z czymś nie dyskutujemy. Ma być dobitna. Dlatego tak chętnie używana jest w biznesie, a poza tym – w armii.
Kropka.
Jak w kilka miesięcy podwoić zasób słownictwa?
Przepis jest prosty jak niemiecka autostrada. Książki, które szczególnie lubimy, czytajmy 2 razy częściej. Wcześniej – starannie łowiąc te perełki, które zasługują na nasz czas, cenniejszy od… najdroższych czasomierzy.
Oczywiście, jeśli ktoś czyta 0 książek, podwojenie tej liczby może nie wystarczyć do sukcesu…
Klucz polega na tym, by wyłuskiwać to, co nas fascynuje – brawurowe biografie. Barwne historie. Powieści, które poruszają do żywego. A co więcej – zapyta ktoś? I nic więcej – odpowiem.
W związku z powyższym, szkoda czasu na obowiązkową sztampę – rozkład jazdy PKS, głośne tytuły czy Brajana Trejsiego (wielu ludzi sukcesu go ceni, ja – niezbyt). W tym miejscu wbijam szpilkę facetowi, gdyż miał dobrych przemyśleń na 1/4 książki, a napisał książek ze… 40-ci. Owszem, różnią się okładkami, a niekiedy nawet – tytułem, jednocześnie… są sztampowe. Nudnawe – jak branża polisolokat. Facet przyczynił się do inflacji.
Drukowania bez sensu.
Dzięki Bogu, są na rynku autorzy, którzy piszą w sposób, hmm… lepki. Rzucasz okiem na pierwsze trzy zdania, stojąc przy półce w księgarni, a potem… mija te 45 minut. Lotem błyskawicy. Co ciekawe, często są to inżynierowie i przedsiębiorcy, którzy… popełnili masę błędów. W życiu i pracy zawodowej. O błędach lepiej się czyta niż o passie wygranych.
Spójrzmy na listę bestsellerów.
Inżynierowie, jak wiadomo – starają się wyrażać myśli z precyzją, dzięki czemu topnieje przestrzeń na niedomówienia. A wielu przedsiębiorców ma za sobą poligon doświadczeń. Trudu i niewypałów, a nierzadko – dezercji (pracowników – do konkurencji).
“Antykruchość” Taleba kłania się w pas. To najlepsza książka o small biznesie, którą napisano.
Na marginesie, ludzi, którzy ryzykują (dla wygranej), ciekawiej się słucha. Oszczędzają słuchaczom banału, a częstokrotnie – łączą błyskotliwość (da się to sprytniej) z… pokorą (da się to zepsuć). Tutaj podeprę się fenomenalną, biblijną poradą z Księgi Mądrości, żeby “skracać czas między głupimi, a między mądrymi – wydłużać”.
Uważam, że dotyczy to także literatury, życia zawodowego czy prywatnego. Za wyjatkowo sprawnych i uzdolnionych literacko uważam m.in.: Krzysztofa Stanowskiego, Wojciecha Cejrowskiego, Janusza Korwin-Mikke (zwłaszcza w książce “Prowokacja” z lat 80-tych, biały kruk), ś.p. Paweł Zarzeczny, Paweł Śląski (autor najdoskonalszej książki o kobietach i życiu rodzinnym), Tadeusz Witkowicz, Jan Fijor, Ryszard Jaszczyński, Miłosz Brzeziński, Waldemar Łysiak, Michał Szatiło, Jason Fried, MJ DeMarco, Peter Thiel czy Lech Kaniuk.
Już wspominałem, że od 2006 roku notuję już tytuł każdej z przeczytanych książek. 3 lata temu wpadłem na pomysł (już realizowany), by przy najlepszych pozycjach stawiać… gwiazdkę. Te pozbawione gwiazdki, po prostu – wystawiam na aukcjach internetowych. W ten sposób buduję dream-team, złożony z autorów wyśmienitych (którzy się ostali). Czyli takich, dzięki którym człowiek szlifuje słownictwo, a przy okazji – mądrzeje (oby!).
W chwili, kiedy piszę te słowa, ponad 30 tytułów wyróżniłem gwiazdką. Oznacza to, że ponad 400 dzieł… nie trafiło na listę. Książek słabych są, jak widać, całe stosy. Jeszcze więcej – jest niepotrzebnych lub – nie daj Boże – mętnych.
Na szczęście, zdeterminowanym autorom przychodzę z odsieczą. Wystarczy wziąć maszynopis jeszcze raz, zastosować poprawki, a całość – skrócić o 80%. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że książka będzie znacznie lepsza. A jeśli nie lepsza, to przynajmniej znacznie… krótsza.
To już coś, prawda?
Pierwszy raz? To zaboli.
“Pierwsza wersja każdego tekstu to… szajs” – tak mawiał Ernest Hemingway. I miał rację (poza tą decyzją o samobójstwie. Przecież czas zrobiłby to za niego, matołek…). Powiem, jak ja to robię. Dlatego, po postawieniu ostatniej kropki na tworzonym tekście, parzę sobie kawę. Włoską i ulubioną. Wdychając aromat, podziwiam szyk naniesionych liter. Następnie… skreślam połowę!
Tak, skreślam.
Zachęcam do szwajcarskiego minimalizmu. Wyrzucanie tandety (odrapana konewka, zepsuty laptop z systemem Łin 96’, gumiaki) poprawia jakość życia, prawda? Dotyczy to samochodów. Emocji. Słów.
Eliminowanie uwypukla jakość tego, co zostaje.
Sushi z pasztetem wygląda apetyczniej, kiedy ów pasztet… odstawimy.
Na bok. A potem – na zawsze…
Podobnie dzieje się przy sprzątaniu garażu, salonu czy samochodu. Zanim postawimy pachnącą i smakowitą truskawkę, warto… wyrzucić śmieci. Wziąć kubeł w ręce, zrobić rekonesans po pomieszczeniu i zacząć działać. Jak to zrobić w praktyce?
Skreślamy zwroty, które zajmują przestrzeń, a nie wnoszą… nic.
Mam całą listę takich chwastów. Do tej drużyny należą oczywiście wulgaryzmy, stosowane z nadmiarem. W moim odczuciu, nadmiar oznacza częściej niż 3-4 razy na książkę. Oznacza to, że 1 wulgaryzm przypada na… 100 stron. Kiedy już go skreślimy, warto pójść za ciosem, niczym nasz as Michalczewski (notabene – nad wyraz inteligentny, sensowny facet). Chwastów, których nie cierpię to: “Takie jest życie; jakiś; chyba; wydaje się; nie wiem, ale się wypowiem, we współczesnym, zabieganym świecie”.
Przykład? Proszę:
Wydaje się, że współcześnie to Niemcy robią chyba jakieś dobre auta.
Zamieńmy na zwięzłe, lakoniczne:
Niemcy. Robią dobre auta.
Które zdanie bardziej nas przekonuje? To samo, które zajmuje 40%… mniej miejsca. Szanując czas piszącego i Czytelników.
A poza tym – sprawia, że pisanie jawi się jako frajda, która coś wnosi. Nawiasem mówiąc, zwięźle podana treść jest łatwiej przyswajalna dla organizmu. W dżungli słów – Czytelnik się gubi. Nie wie, które zdanie ma kluczowy sens, jeśli… sam autor tego nie wie.
Im większa klarowność w myśleniu, tym… krótsza notka.
Socjologowie (a ich naprawdę nie umiem ich czytać bez bólu zębów) potrzebują 4 stron, żeby… zamówić herbatę.
8 stron, żeby kupić bilet autobusowy, a 18, żeby poprosić o kolejną dotację (w zasadzie – to potrafią). Potem człowiek czyta wywód socjologa o pogodzie, jest tam wszystko – od Sasa do lasa, od Krymu do Pekinu (wplatając wątek Putina). Na marginesie, o ostatnim znany szachista napisał książkę, której daję 2 gwiazdki na 10 możliwych. Z tego względu, że zdanie “Putin zagraża demokracji” powiela tam kilkaset razy, bodaj 2 razy na stronę.
I tak przez 400 stron.
Byłbym w stanie to przeboleć (być może), tylko w tej zupie była sama woda. Nic więcej – ani nowych faktów, ani dat, ani ciętego humoru. Nic, tylko bardzo długie zdania, że Putin jest złym człowiekiem. Zgoda, tylko co mamy z tym zrobić? Publikacja jest koszmarnie napisana, można by streścić do krótkiej notki na pół strony. A autor wyciągnął mało odkrywczą myśl do 400 stron. Czyżby podpatrzył u Brajana od Biznesu? Tak właśnie było, idę o zakład!
Czy długie wyrazy… zaciągają dług?
Omijamy zbędny wstęp, przechodząc do rzeczy. Otóż, łańcuchy dłuuugich wyrazów… przecinamy, za wszelką cenę. Twardą decyzją.
Dłuższe słowa, leżące jeden przy drugim, dla mózgu stają się blokiem, bezbarwnym jak osiedle z wielkiej płyty. Nużą, ukrywając przed umysłem… sens wypowiedzi. Nasz aksjomat (tj. naczelna zasada) brzmi:
Serie wyrazów powinny być krótkie. Koniec.
Odnosząc to do podróży samochodowej, długi sznur ciężarówek zagradza nam widok. Ot, spieszymy nad jezioro Mamry na Mazurach, a przed oczami, zamiast miłego weekendu… 5 tirów. Każdy z naczepą i każdy szary jak europoseł Herman von Rompuy. Ten masyw rośnie, aż po horyzont…
Co robić, by nie zasnąć?
A, wjeżdżamy tam zwinnym, sportowym cabrio! A tira z naczepą – odsyłamy na parking leśny, gdzie wypocznie, a może i zażyje, hmm… trochę ruchu.
Przykład:
Zaawansowana operacyjnie firmowa działalność logistyczno-organizacyjna.
Zmieńmy na:
Logistyka w firmie.
Brzmi lepiej? Myślę, że jeśli ktoś czytał aż do tego miejsca, domyśla się odpowiedzi… Zdania mogą się kleić, jak włoski makaron. A mogą być też gęste i pożywne – niczym argentyński stek. Kwestia smaku, naturalnie.
A zatem, długich zdań, złożonych z rozwleczonych wyrazów, należy unikać jak Niemek w średnim wieku.
Dobre teksty mają swój rytm, podobnie jak alfabet Morse’a. Długi, długi, krótki, długi, krótki. Jeżeli artykuł naukowy jest nieczytelny, idę o zakład, że autor nadmuchał go – długimi, mętnymi określeniami. Mamy to jak w szwajcarskim banku. Przed wojną, oczywiście.
Dlaczego nikt nie czyta CV (i słusznie)?
Mam nadzieję, że Czytelnikom jawi się główna myśl tej książki, że tworzenie tytułów polega na… skreślaniu (akapitów), trymowaniu (wyrazów) i hamowaniu (gadulstwa). Szkoda miejsca na umieszczanie pomysłów przeciętnych jak XX-wieczna myśl naukowa PSL-u.
Pozostając w temacie, słabszym pisarzom robota furczy w rękach, niczym sołtysowi… tydzień przed wyborami. Przykład? Pisarz remigiusz chłodek, który w moich oczach zdecydowanie postawił na ilość. Cyzelowanie zostawia innym – to jasne. Jednocześnie pismacy klasy wysokiej (vide: Waldemar Łysiak), stylistycznie nokautują chłodka w I rundzie. Średniak – w drugiej. Uczniak guzdrała – potrzebuje aż trzech rund. Nie świadczy to najlepiej o czytelniczych gustach nad Wisłą, prawda? To zależy.
Przede wszystkim – należy przyjrzeć się pismom naukowym i urzędowym. Wczuć się w ten badziewny styl, po czym… szukać odwrotnej metody. Prostej. Zwięzłej. Precyzyjnej jak robota strzelca wyborowego.
2 razy mniej pisania, 4 razy lepszy efekt.
Dowód? W Polsce mamy ponad 10 000 doktorantów, a nikt… nie czyta ich prac. W dobrze zarządzanym kraju – młodzież, studenci i biznes rzuciliby się na nowe odkrycia (publikowane przecież za darmo…).
Tak się nie dzieje, prawda?
W kontekście edukacji. “Masa ciśnie w dół” – jak przekonywał prof. Bogusław Wolniewicz. Obserwował, jak z liczbą alumnów (lawinowo rosnącą), poziom spada (również – lawinowo). Niektórzy twierdzą, że powszechna edukacja jest rzeczą dobrą. Naprawdę? A gdyby na boisko piłkarskie wychodziło nie 22 piłkarzy, tylko… 400-u? Więcej znaczy lepiej? Czempion trzymałby w dłoniach ten sam medal, co jego słabsi koledzy (którzy ukryli się za bramką. Z piwkiem). A i tak, miałoby to więcej sensu – niż studia, które kończą niemal wszyscy (w związku z czym, mają zerową barierę wejścia – jak pub w remoncie).
To dlatego garsta pracodawców czyta CV.
Dyplom akademicki stracił wartość, niczym rosyjski rubel świeżo po ataku na sąsiadów. Na zakończenie, żarcik z zaczepianego tu (delikatnie) remigiusza chłodka, który coraz to nowsze utwory produkuje masowo. Przychodzi facet do księgarni i mówi:
– Dzień dobry, czy jest najnowsza powieść chłodka? – pyta ekspedientki.
– Niestety, proszę Pana. Mamy tylko wczorajszą… – odpowiada ona.
Jak się robi punkty zwrotne?
W najdoskonalszym filmie o podejmowaniu decyzji, „Rocky II”, jest taka scena, którą się posłużę. Rocky zostaje wyzwany na pojedynek przez mistrza świata. Akurat szuka bezpiecznej roboty, chętnie – poza ringiem. Rzuca okiem na inne posady – choćby dlatego, że chwilowo niedowidzi (po ciężkim łomocie).
Usiłuje więc zamienić boks wyczynowy na boks… biurowy. Grywa w słabych reklamach. Ostatecznie, ląduje jako rzeźnik w fabryczce, gdzie wyrzuca skrawki na bruk, skąd potem – wyrzucają i jego…
Waha się, czy przyjąć propozycję bójki, co spotyka się z alergiczną reakcją żony. „Zapomnij o tym boksie, Rock!”.
Ostatecznie, połowica ląduje w śpiączce, a on… snuje się osowiały, zamiast trenować. Martwi się, wiotczeje i ma wzrok nieobecnego. Nagle, w szpitalu… ona się wybudza! Szepcąc jedną, jedyną prośbę… Czas się zamraża, a oddech widza przestaje istnieć. O co może chodzić?
– Zrób coś dla mnie, proszę… – zaczyna ona.
– Co zechcesz – odpowiada Rocky.
– Wygraj!!
Punkt zwrotny, który wywołuje ciarki widzów 40 lat później. Na ten fragment twórcy położyli cały nacisk. Akcent, który uwypukla to, co istotne. Warto o tym pamiętać, by… treść została zapamiętana. Jak to zrobić? – zapyta ktoś.
Hmm, celne pytanie.
W niniejszej notce ujawniam tę metodą. Otóż, istnieje słowo na 4 litery, które w dobitny sposób przykuwa wzrok. Ale o tym, za chwilę…
Większość wpisów (w tym – produkowanych przez duże agencje), to monolit. Ściana z liter. Niestety, od ściany się człowiek… odbija. Jak zaakcentować to, co istotne – nie mając operatora filmowego, akurat pod ręką?
Pisać krócej, to już wiemy. Poza tym, wybrać 3 najważniejsze wyrazy z notatki, a potem je… wyboldować. Tak, tak!
Bold uwypukla to, co najcenniejsze w tekście.
Miłośnicy sportu czują, że na mecze przychodzimy dla gwiazdorów. Nie dla słabowitego rezerwowego, któremu lewa noga służy do wciskania sprzęgła. To czempiona realizator TV pokazuje najczęściej – w zbliżeniach, powtórkach i zwiastunach.
Zaakcentuje więc gwiazdę lub choćby… puste miejsce, które należy do niej.
O ile zawodnika wykluczył transfer, kontuzja lub popijawa (vide: polska liga), to pusta przestrzeń będzie eksponowana. Wzrok widza ma tam zaparkować, choćby na sekundę. Jak wzrok konesera aut, na wytrawnym modelu Bugatti.
Bold.
Zaakcentowanie treści o kluczowym znaczeniu. Jeśli ustaliliśmy datę spotkania biznesowego, pogrubiamy miejsce i datę. Wystarczy rzut oka, by je potem odnaleźć, skanując tekst z lekkością baletnicy.
Jeśli kogoś uwielbiamy, boldujemy słowo „pozdrawiam”, wieńczące komunikat (spróbujcie kiedyś, it works!).
Kończąc, zatrzymanie się przy kimś, dodaje mu wartości. Spowolnienie wzroku na czymś, podbija wartość tego przedmiotu. Od dziś, pogrubiamy choćby 1 kluczowy wyraz – w mejlu, napisach lub przemówieniu.
Bold to metoda, by druk stawał się bardziej czytelny. Warto z niej korzystać, choćby małymi porcjami. W tym rozdziale – na to położymy akcent.
P.S. Tak jak cykl „Rocky”… kładzie inne filmy na deski, zgoda?
Jak pisać o sprawach skomplikowanych? Prosto.
Porada dotyczy pisania o wymagających branżach. Są bystrzaki, którzy się tym zajmują. Co ciekawe, często trudno tym przedsiębiorcom znaleźć odbiorców na większą skalę. Chcieliby kupić SUV-a, a nie mogą… opłacić rosnącej składki ZUS-u. Jeśli dobry produkt nie może znaleźć odbiorców, to komunikacja szwankuje, jak tabory pekape
Moja porada brzmi:
Piszemy prosto. Jak do 16-latka.
Tyle.
Jeśli do zrozumienia reklamy potrzebujemy doktoratu z fizyki atomowej, treść wymaga poprawy. Komplikowanie szkodzi – oto clue wywodu. Dotyczy to biznesu, życia czy języka.
Bibliotekarze, jak wiemy, nie przynoszą firmom piramidalnych zysków. Nie kupują luksusowych zegarków patkowych. Ani renomowanych bram garażowych. Rzadko też debiutują na giełdzie – o ile nie jest warzywna, a akurat chcą sobie dorobić…
Przestańmy pisać jak do bibliotekarzy czy socjologów. To bez sensu.
W społeczeństwie jest ich ze 1/4 promila. A wszystkie potrzeby materialne? I tak zaspokaja im sweter, Adam Mickiewicz oraz herbata w metalowym koszyku (jak za PRL-u). Zostawmy ich – o ile nie produkujemy wyżej wymienionych swetrów, oczywiście. Co nam zostanie?
Prostota i język, czysty jak dusza po spowiedzi.
Jasność i pisanie wprost ma większą siłę oddziaływania niż droga dookoła. Bardziej obrazowo? Bierzmy tu przykład z oświadczyn. O których bibliotekarze tylko czytają – u Mickiewicza!
Co robić, a czego nie robić?
Jest taka scena w doskonałym westernie „Siedmiu Wspaniałych”. Poczciwi farmerzy (o spracowanych dłoniach) szukają ochroniarzy. Nie potrafią się bić (ot, całe życie siania kukurydzy). Niestety, są zamiast grabić plony, sami są grabieni – przez lokalną mafię. Bezkarną niczym polski Wołomin w latach 90-tych.
Nie zgromadzili oszczędności, by zatrudnić armię do pilnowania areałów. A zamiast zbierania plonów, zbierają… łomot. Rok w rok.
Rozglądają się bezradnie po zakurzonym miasteczku, gdzie oferują przechodniom wdowi grosz. Co mam na myśli? Ot, garnek wysuszonej fasoli za ochronę. Szukają kogokolwiek odważnego – na 12 tygodni morderczej (hmm… dosłownie) pracy przy spluwie.
Zdobywają wreszcie pierwszego ochotnika – rozbrajając go swoją słabością. Czas na rekrutację kolejnego wykidajły, gdyż: nec Hercules contra plures (pol. i Herkules d**a, kiedy ludzi kupa).
Ciekawie wygląda rekrutacja drugiego z rewolwerowców, chwilowo – sklepikarza. Rolnicy nieśmiało oferują mu pracę, siedząc kołem przy szklaneczce whisky (kupionej za ostatniego dolara). Gość odmawia, śmiejąc na widok proponowanych kwot. Zarabia w sklepie 5 razy więcej, lekko. Wtedy rolnik kiwa głową ze zrozumieniem:
„Ma pan rację. Zajęcie w sklepie to bezpieczna praca”.
Kluczowa scena w filmie, który nabiera rozpędu! Gdyż po tym zdaniu sklepikarz uśmiecha się znacząco. Kiwa łbem. A zlecenie przyjmuje! Bezpieczeństwo jest mocarnym argumentem… przeciwko czemuś.
Kryje się w tym ważna lekcja, o życiu i… szkicach. Ryzyko jest widziane dobrze. Dodaje emocji, ożywia codzienność i zwiastuje dreszczyk adrenaliny.
Dlatego nie trawię gazety „Rzeczpospolita”, wiecznie poprawnej i ogólnej – niczym te lekcje gramatyki w podstawówce. Poza urzędnikami, mało kto ją czyta, gdyż nasączona nudą i statystykami o rocznym wysiewie rzepy (w kwintalach). Gdyby przestała być drukowana, nikt by się nie zorientował.
Z redaktorem naczelnym – włącznie.
Ludzie kochają lekką kontrowersję, podaną w subtelny sposób. Dlatego takim uczuciem darzą komentarze Jeremy’ego Clarksona, Wojciecha Cejrowskiego czy Krzysztofa Stanowskiego. Żaden z tych facetów nie zaczyna zdania od banału. Co w zamian?
Szukają dziury w całym, wyszukując rysy na pomnikach i prowokując. Oczywiście, robią to w sposób, zdradzający pokłady inteligencji. Nie napiszą zatem, że skrzynia biegów bywa “nie najlepszej jakości” – jak rzepa, tylko że np. wystrugano ją z dechy dębowej. Szukają metafor i autorskich porównań (to nas łączy), a potem… nie boją się ich użyć. Rzadko przy tym ocierają się o grafomanię (to nas dzieli, heh).
Chcąc pisać lepiej, piszmy bardziej… ryzykownie. W przeciwieństwie do czarnego bohatera westernu, łba nam nie odstrzelą. Prawda?
Mniej, ale lepiej!
Są słowa, które brzmią mocno – jak okrzyk bojowy w filmie „300 Spartan”. Zazwyczaj są krótkie i dość lapidarne: „Tak”, „Nie”, „Prezes składa dymisję”. Mało słów, a mnóstwo treści.
Ot, minimalizm w czystej formie.
Są utwory oschłe – niczym skóra w pierwszej sekundzie reklamy mydła. Suche. Beznamiętne. Poprawne. Przypominają rumuńską markę samochodów, w baaardzo podstawowej wersji wyposażenia. Prowadzą do celu, jednocześnie… no, nie sposób się zakochać.
To informacje prasowe i komunikaty PR, pozbawione polotu. Na ich czytanie – szkoda prądu. W żarówkach i (tak, tak) – neuronach.
Są dziełka piękne – niczym domy w szwajcarskiej reklamie medycznej. To wszystko, co czytamy od niechcenia, przewracając oczami w niemym zachwycie. Są poezją, którą utkał rzemieślnik – znający warsztat pracy.
Co ciekawe, świetnie piszą inżynierowie i praktycy z branż ciężkich. Z jakiego powodu? Nie wiem, może pisanie przychodzi im, hmm… lekko? Być może – używają logiki, a w świecie zalanym gadulstwem – to wystarczy.
Wreszcie, są druki irytujące – jak gra aktorska Nikolasa Kejdża. To wszystkie podstępne triki, czające się na czytelnika niczym ruski Specnaz. Zaczynają się dramatycznie. W środku znajdujemy niewiele i na tym polega ów… dramat.
Markery rozpoznawcze? Brutalny wstęp. A zamiast rozwinięcia – ot, wydmuszka. Przykład? Proszę bardzo: „Połamałem obie nogi!”. Coś tam(…)Chodzi o nogi od stołu(…)A ty, co ostatnio złamałeś?”.
Horrendum.
Takie patenty są sygnałem o dziurach w logice. Tak jak blizna – świadczy o dawnym, zagojonym rozcięciu organizmu. Siniak – o niedawnym uderzeniu. Mundur straży wielkomiejskiej – że lubimy pączki.
„Przechodniu, tu leży Sparta. I niezły pomysł na tekst, lekko… spartaczony”.
Szkoda, gdy najlepsze z pomysłów… giną, prawda?
Szarość to wróg… szarej masy (w mózgu).
Bezbarwny jest nie tylko klej do tapet, Dżo Bajden i wstępniak w rzepie. Szarość dominuje w publikacjach, oczywistych do bólu. Prym wiodą w tym komisje, instytucje i plena. OeNZet, krajowe ministerstwo czy komisja paneuropejska – to bez znaczenia. Ich sztandar będzie powiewał na szaro. A czytelnika? Mróz po kościach przechodzi, brr.
To w sumie ciekawe, prawda? Lata wertowania informacji. Tysiące godzin na coachingach, szkoleniach i kursach. Wreszcie, premie ze stratosfery, wręczane (z naszych podatków) za misję pouczania świata. Specjalizacja – pion intelektualny. Niestety. Po trzykroć niestety!
Bardziej ofensywny w formowaniu myśli jest miś koala po wstrzyknięciu estrogenu. Garść przykładów?
“Ludzie, którzy nie mają domów, bywają bezdomni” (I to jest raport!).
“Hilary Clinton mogła być kobietą-prezydentem” (Ban-Ki Moon po wyborach w 2016 roku. Dziękujemy szefowi OeNZet za podsunięcie wniosku).
“Obiekt może być uszkodzony” (Parodia komentarza armii ws. zdjęć płonącego myśliwca eF-16e).
Wreszcie, moje ulubione:
“Nasze badania dowiodły, że podstawą diety jest… jedzenie”.
Dziennikarstwo w czystej, wydestylowanej formie. Jak pisał Nassim Taleb, “poziom dyskusji TV jest odwrotnie proporcjonalny do przepychu studia”.
Człowiek, piszący banały, marnuje czas. Swój, swoich dzieci i czytelników. Prym w marnotrawstwie wiodą pracownicy mediów. Dowód?
Kiedy Syria tonęła w rakietowym ostrzale, a jej gleby użyźniało więcej helikopterów Mig-24 niż marchwi, dziennikarze pisali, że… „no, sytuacja jest trudna”. Tym samym, kradli nasz czas.
Obserwujemy to gadulstwo w trakcie wywiadów, kiedy do studia telewizyjnego przyjdzie szampański umysł. Fizyk, wynalazca bądź przedsiębiorca da się skusić i wpadnie. Okazuje się zwykle, że szanowny gość… nie ma z kim rozmawiać. Bo prowadzący dyskutuje z samym sobą (z wzajemnością, heh). Kradnie czas. Przerywa więc miliarderowi wywód o pieniądzach (gdzie minuta speechu jest warta więcej niż roczna gaża dziennikarza, hej!). Poucza Donalda Trumpa w sprawie sięgania po sukces (tymczasem, sam sięga w życiu najwyżej po kaszankę). Czasem, wcina się w dyskusję niczym deweloper w park, dodając flagowe „A to nie jest tak, yyy…”.
Tutaj przypomina mi się wywiad z prof. Januszem Filipiakiem, prezesem Comarchu. Najbogatszym matematykiem w Polsce. Mówi profesor:
– Wie Pan, redaktorze, a kupiłem sobie Rollsa.
– Yyy, czemu?
– Czysta psychologia. Robię interesy IT z katarskimi szejkami. Książęta, a oni zwracają uwagę na prestiż samochodu. Już informacja, że posiadam drogą limuzynę, buduje moją reputację. Stać mnie. Traktują mnie z respektem, jak równego im partnera.
– Yyy, to głupie! Nie rozumiem!
– Widzę. I dlatego Pan, redaktorze, nigdy pieniędzy nie zrobi…
Patrzę na zegarek, żeby dać piszącym… wskazówkę na dziś. Brzmi ona: Zanim napiszemy rzecz baardzo oczywistą, stop.
Nie piszmy nic.
Perełki są ilościowo rzadkie. Pisanie rzeczy powszechnie znanych jest śmieceniem łamów. Generowaniem wiedzy, której ludzie i tak mają po kokardę. To dlatego posada urzędnicza mało kogo podnieca, a etat w ministerstwie – kręci tylko najbardziej odjechanych nudziarzy. Którzy potem rządzą naszą Polską…
P.S. Moim zdaniem film sensacyjny transporterer (gdzie nabuzowany Dżejson Stejtam wściekle ściga się luksusowym autem) to historia inteligentnego faceta, który – skuszony zarobkami – niechcący trafia do europejskiego urzędu. Szlag go trafia i zaczyna się ścigać…
Przeciwieństwa się przyciągają. Serio?
W skandalicznie dobrym filmie „Wyścig” (2013 r.), podziwiamy taką scenę. Podnóża góry Fuji w Japonii. Ostatnie, decydujące zawody o mistrzostwo Formuły 1. Tor, skąpany w ulewie. Rzęsisty deszcz zalewa bolidy, opony i… nadzieję na dobry wynik. Decyzją sponsorów, zawodnicy startują.
Wypadki to oglądalność…
Ściganie się autem o mocy 450 KM przy widoczności, sięgającej 650, ale… milimetrów? Good luck, guys!
Buńczuczny James Hunt chce prześcignąć liderującego Niki Laudę. Wyścig trwa, a w jego trakcie – Austriak rezygnuje. Niestety, Hunt pozostaje w tyle za rywalami. Zjeżdża zatankować, mając pokiereszowaną dłoń i totalnie rozwalone opony.
Jeden z mechaników radzi: „James, odpuść już. Chcemy, żebyś dziś przeżył, rozumiesz?”. Hunt odpowiada zwięźle. Słowami, które zapowiadają najpiękniejsze z chwil. Oto one: „A, pieprzyć ich wszystkich!”.
Po czym, rusza do ofensywy. Dojeżdża piąty, do wystarcza do zdobycia mistrzostwa świata. Wygrywa o włos. Jedynym, jedynym punkcikiem – dla którego zaryzykował… 29 lat życia. Płynie z tego ważny wniosek.
Nie przekonamy człowieka, który myśli w zupełnie innych kategoriach. Szkoda prądu, jak z nowymi kampaniami od ministerstwa infrastruktury. To się nie uda. Czy mysz może radzić lwu? Zespół mechaników miał inny cel, niż zawodnik James Hunt (zakończyć robotę, po czym skoczyć na pintę, góra – pięć).
Anglik zaś – zapragnął sławy czempiona. To mu się zresztą udało, a cała historia jest autentyczna. Gdy ktoś uznaje kredyt za wątpliwy moralnie (kto wie, czy nie jestem w tym gronie?), przekonywanie go do mini-ratek mija się z celem. Jak Wuudstock – z prestiżem.
Jeśli komuś bankrutują restaurację, po co nakłaniać go do zainwestowania w fotowoltaikę? Związkowca z huty katowice nie przekonamy do filozofii kaizen. Prędzej, do zwiększenia zasiłku, heh. Zresztą, jak mówi Mądrość Syracha 13,13: „Każda istota żyjąca lubi podobną do siebie”.
I to jest prawda. Świadczy o tym fakt, że słowo „obcy” w niemal każdym języku świata ma konotacje… negatywne. I tak sobie myślę…
“Wyścig” tak trafia do sportowców, bo prezentuje emocje, które oni dobrze znają. Radość. Gniew. Zazdrość. Szary bibliotekarz ten właśnie uznałby za sci-fi, a przeciętna emerytka – za wariactwo. Zachęcając ich do kupienia biletu do kina, możwmy tym ludziom wyrządzić krzywdę. Gdy jesteśmy bardzo różni, relacje pozostaną niechętne. Niczym Sparty z Persami czy rzecznika rządu z logiką…
Jak zacząć pisać? Od końca!
Przegląd zleceń pisarskich. Naming.
Najwyższa klasa pisania? Branżowo i prestiżowo – naming. Wyjaśniając – naming oznacza wymyślanie nazwy (1 wyraz), sloganu reklamowego (2-3 wyrazy) lub nazwy produktu (1-2 wyrazy).
Oznacza to, że całą działalność firmy kompresujemy do 1-3 wyrazów. Na tym przykładzie widać wyraźniej, że
Im wyższy poziom, tym bardziej opiera się na redukcji.
Ten fragment pracy pisarskiej lubię najmocniej, gdyż bazuje na głębokiej koncentracji. Jednocześnie, naming to pole minowe dla śmiałków, którzy robią to “na oko”. Po pierwsze, nazwa powinna być unikatowa, a z pewnością – wolna w zakresie praw autorskich. Amatorzy wpisują nazwę w popularną wyszukiwarkę, co jest błędem amatorskim.
Lepiej skorzystać z wyszukiwarki Urzędu Patentowego RP, a najkorzystniej – skorzystać z eksperckiej kancelarii, która to zweryfikuje (w naszym imieniu). Co więcej, ekspertyzę poprze raportem, wraz z kalkulacją ryzyka. Tu polecam kancelarię prawną “Siemiński Gutowski” z Warszawy.
Warto o tym pamiętać, gdyż pojedyncza wpadka… zmiata pracowników agencji reklamowej z rynku (reklamy) na rynek (miejski), gdzie chodzą z kapeluszem. Koszty procesu mogą być wysokie, a część firm oszczędza sobie wysiłku na sprawdzeniu, czy “ładna nazwa” nie jest zarejestrowanym znakiem towarowym, od 15 lat należącym do koncernu.
Dużego i pamiętliwego.
Po wtóre, nazwa musi być jednak… udana. Spójrzmy na listę wymagań: ma budzić właściwe skojarzenia (np. szkoła krav-magi nie wcale potrzebuje nazwy… przyjaznej, a miłej – broń Boże!). Co więcej, ma być czytelna w wymawianiu oraz piśmie.
Tym samym – przestrzegam przed nazwami fikuśnymi, których klient nie jest w stanie… wymówić. Dobry biznes bazuje na upraszczaniu życia (konsumentów). Irytowanie na dzień dobry? Ot, specjalność poczty państwowej, której misja polega na… wrzucaniu awizo (koniecznie – z adnotacją, szybko kreśloną długopisem. Tak, nieczytelną).
Kończąc ten wątek, naming to bez wątpienia najatrakcyjniejsza gałąź pisarska. Przysparza trudności, jednocześnie – daje najwięcej satysfakcji i frajdy. A poza tym, bazuje na tej jednej, jedynej czynności, dla której warto chodzić do pracy.
Na myśleniu.
Przegląd zleceń pisarskich. Ghostwriting
Najbardziej tajemnicza działka pisarska, czy najciekawsza? Mało kto zna kulisy, a najlepsi w zawodzie – wcale tego nie eksponują, wybierając raczej dyskrecję. Ogółem, praca autora-widmo polega na takim pisaniu w imieniu zleceniodawcy, by… nikt się nie zorientował.
Nikt.
Wymaga zatem sporej empatii. Ostatecznie, ghostwriter to facet, który pisze przemówienia politykom, celebrytom i sportowcom. Dzięki niemu mnóstwo autobiografii w ogóle się ukazało (jak “Pamięć Absolutna” Schwarzeneggera czy większość publikacji Donald Trumpa, w tym “Prezydent Biznesmen”). Autor-widmo napisze i wywiad prasowy, i artykuł ekspercki, i życzenia do akcjonariuszy spółki giełdowej. Następnie – prześle rękopis klientowi, który go wygłosi – we własnym imieniu.
Plus jest taki, że istnieje spora bariera wejścia tj. nie sposób wejść do profesji “z ulicy”. Całość opiera się na rekomendacjach, a autorzy-widmo zazwyczaj mają jednak niezłe pióro. W książkach są wymienieni tylko niekiedy, jako współautorzy lub tzw. opieka literacka.
Ten medal ma dwie strony.
Po pierwsze, stanowi niebagatelną szansę – na poznanie głośnego nazwiska “od kuchni”. Klientem może być w zasadzie każdy, kto chce się promować za… pomocą książki (nie – na jej sprzedaży!). Weteran sportu, uznany aktor czy przedsiębiorca, który ma 15 spółek? Jak najbardziej – taka osoba chętnie się spotka przy kawie, a przy tym (co ważne) zachowuje się nader normalnie.
Nie udaje.
Na pewnym poziomie z tego się wyrasta, bo najlepszymi ripostami cieszy się ktoś, komu je podsunąłeś. Ghostwriting zabija ducha twórcy, stąd ta nazwa…
Przegląd zleceń pisarskich. SEO
Strefa spadkowa, trzeciej ligi copywritingu. Z punktu widzenia piszącego – najgorsza robota, przypominająca kopanie fosy za pomocą szczoteczki do zębów. SEO jest jak nauczanie polskiego w gorszej podstawówce. Pracochłonna. Tragicznie płatna (od 50 groszy za stronę A4).
Toporna.
SEO nie toleruje tekstów błyskotliwych, gdyż wyklucza gry słów, lekkie domysły i niedomówienia. Poza tym, człowiek inaczej mówi a inaczej… wyszukuje frazy. Notatka w stylu “pub Toruń Starówka wybrać jaki” to w tej działce chleb powszedni. Po 3 minutach szlag Cię trafia.
I idziesz na piwo do wspomnianego pubu, zamiast pisać…
Co ciekawe, dzięki tworom SEO setkom osób wydaje się, że potrafią wciągająco pisać. I, faktycznie – mają rację.
Wydaje im się.
Nie zarobią 20 000 czy 50 000 zł w miesiąc. Chyba, że starych złotych.
Dzięki myśleniu zarobisz więcej niż te 50 groszy za godzinę SEO (niektóre firmy oferują aż złotówkę czy pięć!). SEO jest niestety pisaniem takim Se-O (czyli takim sobie).
Stąd i geneza nazwy…
Przegląd zleceń pisarskich. Content marketing.
Autorzy dzieła “Rework” radzą: dziel się całą swoją wiedzą. Kropka. Uważny czytelnik już na tej podstawie ustali, czy instruktor jest… praktykiem. Tutaj podzielę się obserwacją, która nie zna wyjątków. Nasz aksjomat brzmi:
Teoretyk wypowiada się ogólnikami, a praktyk – udziela wskazówek z precyzją lasera. Najczęściej – prostych.
Content marketing to realizacja tej podpowiedzi, czyli udzielania porad branżowych. Ważna rzecz – nigdy jako anonim. Zazwyczaj treść zaczyna się od problemu np. Jak urządzić małą łazienkę? 15 porad od architektów. O czym pamiętać przy regeneracji turbo? Jak poprawić trening o 20%?
Następnie, udzielamy prostych, czytelnych porad. Koniecznie – unikając żargonu technicznego (mało kto o tym pamięta!). Oczywiście, mnóstwo kontentu www zaczyna się od ogólników (które wycinamy z szybkością drwala w Brazylii), typu “we współczesnym świecie”, “pandemia pokazała, że”, “ludzie są coraz bardziej zabiegani”.
Nuda.
Warto zadbać o czytelność tekstu, drukując go i pokazując osobie totalnie-spoza-branży. Według wspomnień Pawła Zarzecznego (niepotwierdzonych), w superaku red. naczelny zatrudniał… zduna po 6-ciu klasach podstawówki, jako korektora. Myśl była taka, żeby facet czytał publikacje przed ich drukiem. Niezrozumiałe – wskazywał, a redakcja – wycinała.
Uważam, że kontent wymaga pomysłowości, z tego względu – warto pisać serię porad tego samego dnia (każdą kolejną pisze się o 10% szybciej, gdyż więź mózg-ręka się… rozgrzewa). Porady wcale nie muszą być długie jak kolejka po 500+. Ilość wystukanych znaków jest nieważna.
Dajcie mi jakość.
ROZDZIAŁ II
Jak pisać barwniej?
By zostać zapamiętanym, warto przyswoić podpowiedź. Brzmi ona: „Zastanów się, jak by się zachował szary facet. Następnie… tego nie rób”.
Oto clue wywodu.
Naturalnie, dotyczy ono dowolnych dziedzin życia. Sztangista, chcąc zdobyć złoto na igrzyskach olimpijskich, powinien podpatrywać słabszych kolegów. Następnie trenować INACZEJ, choćby dla eksperymentu…
Jeśli firma bombarduje kontrahentów sms-ami, staje się nużąca niczym lektura „GazPolu” (znowu pisali o Tusku, ratunku!). Wyższa powściągliwość dzwoniących zostanie odebrana jako, hmm… interesująca. Obojgu stronom odmiana wyjdzie na zdrowie.
Warszawa dysponuje flotą 1800 autobusów, jeszcze większą liczbą kierowców zawodowych. Tymczasem, większość pasażerów kojarzy WYŁĄCZNIE tzw. „wesołego kierowcę”, który osobiście witał i zagajał podróżnych (i za to go wywalili). Jednego drivera. Na kilka tysięcy, których nie kojarzy nikt poza rodziną. Ot, siła wyjątkowości…
Warto zastanawiać się, jak zachowałby się przeciętny człowiek. Następnie tego NIE ROBIĆ. W tym wypadku – kalkulowane lenistwo rządzi.
Czas na koncentrację?
„Czas dla siebie plus koncentracja – to zabójczo mocna… kombinacja”. Taką myśl rzuciłem po śniadaniu biznesowym, w kuluarach. Wywiązała się dyskusja, bo i reakcja mnie zaskoczyła – jak udział Korwina w Hejt Parku. Otóż, rozmówca przyznał (Michał, pozdrawiam!), że pod telefonem jest niemal zawsze, więc „czas dla siebie” będzie miał w grobowcu.
Oby nie.
W czasie, w którym piszę te słowa, przedsiębiorcy pracują (i trafnie!), a inwestorzy… grają w golfa (i jeszcze celniej!). Zasadniczo, golf ma punkty styku z rozgrywką szachową. Na dzień dobry – przegrywasz. Szukasz szybkich zwycięstw? Potkniesz się o własne sznurówki, jak Joe Biden. I znów przegrywasz. Co więc robić?
Arcymistrzowie radzą: zrelaksuj się, a potem… spowolnij grę. Myśląc 3 ruchy do przodu.
Działaj z precyzją, godną starego zegarmistrza z Zurychu. Dlaczego? Rafał Brzoska ma te same 24 godziny na dobę, co każdy z nas. Państwowa poczta zatrudnia ze 500 000 pracowników, a żaden nie wpadł na pomysł, by założyć InPost…
Tego się nie dało zrobić?
Jeden z mądrzejszych facetów, jakich znam, Wojciech Węgrzyński z Trenda Group – myśli i precyzuje non-stop. Ma też powiedzenie, wzięte od Henry’ego Forda, że „Myślenie jest najtrudniejszą pracą. Dlatego – tak niewielu je podejmuje”.
A dlaczego windykacja (oferowana przez Trenda Group) jest potrzebna? Bo wielu z nas cierpi na… nadaktywność. Realizujemy usługi natychmiast, zanim zerkniemy, co nowy kontrahent robi na liście KRD…
Dobre pomysły dojrzewają powoli, rodząc się w ciszy. Więc jeśli jedziesz do Krakowa trasą S7, wyłącz radio. Dojedziesz do celu jako inny człowiek. Kierowcy TIR-ów non-stop słuchają radia, szumu albo CB, więc… mało się u nich nie zmienia (no, poza trasą na Calais).
Lew pracuje przez 4 godziny na dobę, a jest… królem dżungli, prawda? Przez 20 godzin na sawannie – milczy. Obserwuje. Zbiera siły, by wystartować sprintem z prędkością 60 km/h. Krokodyl poluje na tej samej zasadzie – zatapiając się w sadzawce, ciszy i… antylopie (już – kłami).
Nie trzeba być drapieżnikiem. Po prostu, jak twierdzi błyskotliwy Jakub Bączek, ludzie wiecznie zajęci pracują najgorzej, bo nie mają czasu… myśleć.
Innym przykładem skupienia jest strzelec wyborowy. To facet, który operuje na terenie wrogiej armii. Ma zrealizować misję, a potem – nie dać się utopić np. podczas przesłuchań. Z każdą godziną planowania staje się groźniejszy, jak Chris Kyle. Kiedy się rozprasza, ginie – również jak Chris Kyle. Ten legendarny snajper z Iraku, zastrzelony pod… własnym ranczo w USA. Przez pomyleńca w podartym sweterku.
Kto jest non-stop dostępny, obniża swoją wyjątkowość. Bo każdy tak robi. Kto poświęci 4 godziny na planowanie, zadziwi świat wynikami. Do Henry’ego Forda trudno było się… dodzwonić. Naprawdę!
Co osiągnął, wiemy.
Wniosek, choć żartobliwy, wydaje się logiczny. Niestety, jeśli człowiek jest istotą racjonalną, to tylko… pozornie. Czasem oglądamy ukochane filmy ponownie, prawda? Mogą to być np. „Niezniszczalni 2” bądź „300 Spartan”. Jak zauważył celnie przedsiębiorca Michał Leszek, to działanie bez sensu (!), gdyż od ostatniego seansu w fabule… nic się nie zmieniło!
Wydarzy się dokładnie to samo, co podczas premiery. Główny rywal będzie chciał zmienić świat, a zacznie od… zmiany sznurówek.
Odzyskać koncentrację uwagi, tylko jak?
Zdarza się, że przechodzącemu ulicą człowiekowi popękają usta. Nie mam na myśli pobicia. Raczej drobiazg – wargi, pęknięte zimą. Wydawałoby się, że przyczyną jest siarczysty mróz. Niekoniecznie, bo źródłem bywa… uczulenie na popularną pastę do zębów.
Jej odstawienie? Pomaga natychmiast. Tutaj przyczyna jest nieoczywista, złudna. Podobnie nieoczywiste działania… obniżają IQ, koncentrację uwagi, pamięć wizualną, nawet – szybkość kojarzenia.
Czynników, które rozwadniają sprawność mózgu zaobserwowałem kilka. Pojedyncze szkodzą rzadko, jednocześnie ich kombinacja wyżera neurony niczym szarańcza – uprawy. Czynnikiem otępiającym jest hałas, w tym – głośna muzyka. Stali bywalcy techniakowych “koncertów” (nazwa jest żartem) reagują na bodźce WOLNIEJ.
Ich umysły przestawiają się na tryb awaryjny. Jak łódź podwodna podczas ostrzału – zanurza się w lodach Arktyki, dla własnego bezpieczeństwa.
Czynnik drugi – to teledyski, bez logicznego scenariusza, nadmiernie pocięte. Przez pewien czas (krótko, bodaj 8 lat) pracowałem jako montażysta video. Nad klipem, który potrwa 2 minuty, pracuje 9 osób przez 20 dni (operator, kierownik, montażysta, redaktor itd).. A widz? W kluczowym momencie sięga po popcorn lub kanapkę, czyli. Oznacza to, że doskonałość techniczna jest kierowana do… osób z branży, a nie – do konsumentów (którzy i tak nie rozumieją rozkładu PKP – były takie badania).
Atak trzeci – idzie z szumu telewizji informacyjnych, logik dostałby zawału podczas czytania stenogramów (co ciekawe, są rzadko dostępne). Jeśli coś szybciej otępia niż śledzenie newsów, to… nie znam tego czynnika.
Cios czwarty – narzekanie. Istnieją osoby narzekające z automatu. W efekcie – genialny pomysł, który trwa w nas 1/3 sekundy, ulatuje bezpowrotnie. A Nobel z medycyny – ogrzewa się w rękach innego…
Wyrwa szósta – głupoty z internetu, rujnujące koncentrację. Gość, który uwielbia filmiki z kotami, nie zajdzie wyżej niż strażnik miejski, które te koty ściąga z drzewa. To znaczy, może zajść wyżej, tylko – w zakresie drzewa właśnie. Ostrożnie z głupotkami!
Wyrwa siódma – powtarzalna praca – żłobiąca szlaki nerwowe tylko w jednych torach: piłkarz podający tylko do najbliższego, kierowca metra (które jedzie tylko do przodu!). Zdolny, kombinujący drwal będzie w świetnej formie umysłowej (świeże powietrze!).
Zagrożenie ósme – brak wyzwań. Szwajcarzy są ludźmi inteligentnymi, o czym świadczy fakt, że dorobili się majątków, z powodu BRAKU bogactw naturalnych. Japończycy jawią się jako bystrzy z tego samego powodu – małe wysepki na niespokojnym morzu, a zbudowali superszybkie metro, Tojotę GieTe86 i Plejstation.
Australijczycy walczą z suszą oraz skorpionami. Wielu z nich to ludzie interesujący – ich umysły żyją, dzięki notorycznemu pokonywaniu trudności. Islandczycy walczą z mrozem, korzystając z niezawodnych narzędzi mechanicznych. Skąd o tym wiemy? Ci, którzy korzystali z zawodnych – już umarli…
Oto młodociany geniusz-astrofizyk idzie na studia. Nasz okularnik trafia do głośnego akademika, gdzie – oglądając filmy o transformerkach – zaczyna rozmawiać o tym, jak to “nie ma perspektyw w tym kraju, a dzień świrka jest taaaki prawdziwy”. W pięć lat z nieoszlifowanego brylantu wychodzi ktoś, kto nie umie sobie ugotować jajka.
W tym samym czasie – Elon Musk szykuje się do podboju kosmosu w 2035 r.
Jak mówi Robert Krool, ludzki umysł wpada średnio na 5 pomysłów dziennie, z czego 1 na 40 nosi charakterystykę idei genialnej. Przy czym, te pomysły pojawiają się wtedy, kiedy mózg się lekko nudzi, podczas golenia czy jesiennego spaceru…
Na ile pomysłów wpada 30-latek, wpatrzony w migotliwy ekran? Niechby na ten jedyny – żeby się wreszcie ogarnąć! Sądzę, że kierowcy TIR byliby ciekawszymi rozmówcami, gdyby dostrzegli ogromny potencjał swojej pracy – wielogodzinną ciszę… Stoję na stanowisku, że szampańskie pomysłów świata przychodzą do głowy w wyniku tzw. błysku.
„O, samo mi do głowy przyszło”.
Nie wierzę, że Mozart byłby lepszym kompozytorem, gdyby posiadał ynsta. Że Donald Trump wymyślił sobie prezydenturę podczas scrollowania fejsika. Czy Elon Musk, hmm… muskał tablet, kiedy wymyślał „Spaceeks”?
Najciekawszy z przedsiębiorców?
Kto jest najciekawszym przedsiębiorcą na Ziemi? Banalne, że Peter Thiel, czyli kumpel Elona Muska. Thiel to mistrz szachowy, myśliciel. Wreszcie – miliarder (to – już po godzinach, hobbystycznie).
Niektórych inspiruje finansista Łoren Bufetovy albo Bil Gejts (to ten, który instaluje ludziom okna – ang. windowsy). Niezbyt ich poważam, bo wydają się… poprawni, niczym działacze sejmowej komisji. Słuchasz o ich przygodach, a po 60 sekundach bardziej pamiętasz swój rowerek z dzieciństwa.
A nie pamiętasz go wcale.
Otóż, z Peterem Thielem – tak nie jest. Błyskotliwy partyzant, o którym chcę wspomnieć. W latach 90-tych był szefem słynnej “mafii PayPal”, która de facto stworzyła płatności online. Zakumplował się z Elonem Muskiem (to trudniejsze niż wysłanie Tesli na orbitę). W 2004 r. zainwestował w fejsika.
Po studiach na stenford, zgłosił się do renomowanej kancelarii w Nowym Jorku, skąd… odszedł, bo mu się nudziło. Jak opowiada, koledzy byli zszokowani “jak można odejść z taaakiego miejsca?”. To łatwe, odpowiedział – wystarczy wyjść przed drzwi frontowe…
Problem z korporacjami polega na tym, że każdy z zewnątrz chce tam wejść. Niemal każdy ze środka marzy, by stamtąd…. wyjść.
Istota ludzka dąży do przemian.
Peter Thiel miał 26 lat, gdy… zaryzykował, by zacząć od zera. A dziś – mógłby wykupić tamten szklany wieżowiec, który opuścił. Co podpowiada innym?
Po pierwsze. Kluczowym zadaniem w biznesie jest… unikanie walki konkurencyjnej. Jedną rzecz na świecie robić unikatowo dobrze – to wystarczy.
Elity tworzą tę niszę i szukają jej, za każde pieniądze. Krystiano Runaldo w japońskim sumo jest wręcz beznadziejny. Za to – atakuje boki przeciwnika z prędkością geparda (tylko skuteczniej).
Po wtóre. Momentum. To taka chwila, kiedy czas przyspiesza, a człowiek notuje całą passę… zwycięstw. W sporcie i biznesie. Fakt, nie każdy dociera do tego momentu (95% ludzi poddaje się za wcześnie). Według biznesmenów Pawła Królaka i Janusza Filipiaka, biznes to nieustanne pasmo porażek i wyrzeczeń… Aby dojść do tzw. momentum, trzeba zacisnąć zęby, wcześniej – niemal wszystko robić dobrze.
Po trzecie. Prawdziwie twórcze są wyłącznie jednostki, nie zaś – wielkie instytuty – jak utrzymuje Peter Thiel. Edukacyjny youtuber zdobywa 3 500 000 wyświetleń, a ministerstwo edukacji 50 wyświetleń (sprawdźcie, ile tysięcy złotych kosztuje jeden lajk na państwowych profilach!). 50 – to znacznie mniej niż osób, które tam pracują w “dziale wyświetleń i mediów społecznościowych”.
Tak jest ze wszystkim.
Zasada Wilfredo Pereto trąci myszką, bo najpierw Dawid wygrał z Goliatem…
Janusz Filipiak – geniusz made in Poland.
To profesor, który u szczytu kariery akademickiej na AGieHa rzucił togą w cholerę (trzeba mieć cojones). Od lat na liście top najbogatszych Polaków. Genialny facet. Na naiwne uwagi żurnalistów zwykł odpowiadać: „Wie pan, dlatego właśnie ja jestem milionerem, a pan, no cóż – dziennikarzem…”.
No! Czy mógłbym go nie polubić? Taka szansa jest niczym poparcie dla socjalu na uczelni Asbiro. Nie istnieje.
„Szwajcarzy są ludźmi mądrymi” – tak twierdzi krakus Janusz Filipiak. To najciekawszy matematyk w Polsce i chyba jedyny polski profesor, który nosi czyste buty… Często opowiada o wyśmienitej, szwajcarskiej kulturze biznesu – gdzie precyzja wykonania ociera się o genialność.
Ciekawa rzecz, bo przed intratnym kontraktem Helweci żądają pełnego dossier na… prezesa danej firmy. Gustowna teczka zawiera dane o relacji z żoną, moralności córki (ciężkiej lub lekkiej), dyplomach/bójkach syna. Wszystko to jest podstawą dla umowy na… obsługę IT. Zapobiegliwość jawi się jako baza. Morale służy biznesowi, niczym długie dystanse – dieselom.
Filipiak, jako prezes Komarchu, jasno wtapia się w swoja rolę. Mieszka w Szwajcarii. Przenigdy nie podpowiada podwładnym, wychodząc z założenia, że to przecież… boss płaci, zatem wymaga. Brzmi to oschle: „Jestem inteligentniejszy od moich dyrektorów, dlatego nie mam czasu na ich sprawy. Mój czas jest zbyt cenny!”. Uprzedzam, że tak zorganizowana spółka kasuje kilka milionów złotych za IT. Na dobę…
Właściciel Krakowi jest zdecydowanym wrogiem wszelkich komisji, a entuzjastą – osobistej odpowiedzialności. Jeśli coś mówi, to pod własnym nazwiskiem. Wspólny wróg jednoczy, a kolosalnym minusem gremium jest… rozmycie odpowiedzialności (spójrzmy na wiele poziomów akceptacji!).
Sygnały z kilku stron powodują, że wyważony inżynier dostaje cholery (bo nie wie, kogo słuchać!). Idzie na wódkę, wypłukując z mózgu pomysł za milion dolarów… Na mocy opisanego mechanizmu nie bójmy się tej Ojro-komisji ws. sankcji przeciwko Polsce. Prędzej się pożrą niż dojdą do sensownego wniosku. Myślę sobie tu, że rozmowy w Brukseli trwają bodaj ósmy rok, heh…
Inne smaczki organizacyjne? Wśród pracobiorców obowiązuje, naturalnie, zasada Pareto. Elitarne 20% inżynierów generuje 4/5 zysków. W tej sytuacji należy resztę… zwolnić, natychmiast. Mowa o tzw. długim ogonie – rzeszy ludzi – trawiących czas na kawkę, papierosa czy narzekanie po kuchniach. Filipiak ich wywala konsekwentnie, budując team godny Awendżersów.
A ludzi ocenia długoterminowo, obcinając wpadki i przebłyski geniuszu. Nigdy pod wpływem emocji. Jak utrzymuje, tryb pracy jest … fenomenalnie powtarzalny, niczym paski w TeVałPe ynfo – źle zredagowane (to już ja dopowiadam).
Czym się różni prezes od dyrektora? Dyrektor pracuje w czasie pokoju, umawia kontrakty, trzyma pieczę, negocjuje. Prezes zaś – aktywizuje się wtedy, kiedy się… firma wali, niczym domy w Afganie. Dyrektor o imponującym IQ rozkłada ręce bezradnie (inny mózg potrzebny). Wtedy wkracza do gry jego przełożony, cały w bieli…
Arnold, czyli triumf porządku.
Innego człowieka, którego mam na myśli, mógłbym porównać do Mercedesa “beczki”. Lekko toporny. Paliwożerny. Ceniony, zwłaszcza w latach 80-tych. Wyobraź sobie, Czytelniku, że…
Mieszkasz w zapomnianej, alpejskiej wsi. Tuż po II wojnie, przerżniętej przez Austrię z kretesem. Przechodzisz przez wioskę z opuszczoną głową. Wodę przynosisz ze studni, jesteś niedożywiony i masz JEDNĄ parę butów – więc o nią dbasz.
Marzysz o amerykańskich wieżowcach i pięknych limuzynach. Podkochujesz się w amerykańskich aktorkach. Tymczasem…
Rodzice upatrują dla Ciebie Helgą, córkę mleczarza z sąsiedztwa. Brr. Rzut oka na łydki Helgi… Jeszcze jeden…
Postanawiasz wyjechać!
Trafiasz do Niemiec. Zatrudniasz się na siłowni w Monachium, jako instruktor. Pracujesz za jedzenie i jesteś szczęśliwy. Wybierasz się promem do Stanów, do pracy fizycznej. Poza żelazną dyscypliną i pruskim drylem (wyniesionym z domu)… nie masz nic.
A przecież chcesz się dorobić – nazwiska i sukcesu.
Zatrudniasz się na budowie, 8 godzin dziennie nosząc cement i worki z piachem. Po pracy, podnosisz ciężary 5 godzin. Codziennie.
Kolejne 300 minut – uczysz się angielskiego, ekonomii i aktorstwa. Nie wyrabiasz się z czasem. Postanawiasz zatem spać szybciej, czyli… mniej.
Chodzisz na castingi, a w wyborach elektorów odpadasz częściej niż… JotKaeM. Producenci z Hollywood Cię nie łakną i są w tym konsekwentni. Oni mają rację, a Ty masz 3 piramidalne wady:
Jesteś zbyt muskularnie zbudowany – co wygląda mało naturalnie.
Poruszasz się machinalnie, topornie niczym alpejski traktor.
Mówisz z okropnym, niemieckim akcentem, co budzi śmiech. Aż do czasu…
Kiedy okazuje się, że tylko jeden człowiek na świecie urodził się, by zagrać… Terminatora. Nagle wszystkie Twoje skazy sublimują w… zalety. Rozwijasz karierę aktorską, zostajesz najwyżej opłacanym aktorem. Wchodzisz do polityki, w rolę gubernatora. Kadencję wygrywasz brawurowo, odpowiadając na pytanie dziennikarza: “Co Pan powie wyborcom, po zakończeniu pierwszej kadencji?”.
“I’LL BE BACK!”
Arnold Schwarzenegger – na pierwszy rzut oka – miał wyłącznie obciążenia. Wady, które go przekreślały. I pojedynczą zaletę: wielkie serce. Napędzane niemiecką technologią.
A skoro dotknęliśmy sportu…
Gdy zaleta zaczyna Cię… topić.
Zagorzali kibice sportowi obserwują to zjawisko wielokrotnie. Potem omawiają, z wypiekami (na twarzy) lub zapiekankami (w dłoniach). Przy piwie, kasie stadionu czy przystawiając znicz. Otóż – największy atut wyczynowego sportowca czasem staje się jego najgorszą, nieznośną… wadą.
Majk Tajson, którego napastliwość i agresja zaprowadziły do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej w boksie. Kilka miesięcy później te same cechy zaprowadziły go nawet dalej! Aż do więzienia…
Hmm… Ktoś by pomyślał, że boks nie kojarzy się z siedzącym trybem życia. Tymczasem Majk – siedział. A potem wstał. I rozjechał Endrju Gołotę, niczym rozpędzony tir – stojące na poboczu, rachityczne Dełoo Tiko.
Inny przykład, piłkarz Dawid Bekhem, który prawą stopą mógłby wiązać krawaty. Rzuty wolne, dośrodkowania i crossowe podania – ot, jakość czystej wody. Niestety, nawet nieuważny obserwator dostrzegał, że każdą piłkę Becks przekładał na prawą nogę. Lewa? Służyła mu najwyżej do wciskania sprzęgła w samochodzie (a i to – niepewne!).
Z piłką przy lewej stronie ciała stawał się bezradny jak niemowlę. To drażniło brytyjskich kiboli prawie równie mocno jak… dowolne zwycięstwo Niemców. Jeżeli polityk (vide Trud’o) wygrywa wybory głównie dlatego, że jest przystojny, to jego piękny walor (przyciągający wyborców), staje się koszmarnym zagrożeniem (np. niezdolność do zimnych negocjacji z twardszym graczem). Męska uroda staje się i przykra, i śmieszna zarazem. Hmm, coś jak uśmiech Kim Dzong Ila.
Jak klaruje Brad Gilbert, autor wybitnej książki “Winning Ugly”, silnie przepracowana wada może z czasem sublimować w… zaletę. Gdyby Brad Gilbert, tenisista, miał bazować na wrodzonym – przeciętnym talencie – byłby poza pierwszą 100-ą rankingów. Mając tego świadomość, skupił się na swojej najsilniejszej karcie – koncentracji uwagi (ta cecha w notce non-stop się przewija).
Grał tak precyzyjnie, jak to tylko możliwe. I dobił do 4 miejsca na świecie, demolując psychicznie utytułowanych rywali! Potem został trenerem młodego, długowłosego (tak, tak) Andre Agassiego, windując go z 22-ego na 1 miejsce podium. Nauczył go precyzji, czego młokosowi z irańskim pochodzeniem brakowało jak tytułów.
Gruntownie przepracowana wada ma zdolność sublimowania w zaletę. Dziecko alkoholika może zostać wyczynowym sportowcem i abstynentem (przykład jak malowanie – Kristiano Runaldo!). Nieśmiały Elon Musk, wychowany w zrujnowanej RPA, snuje śmiałe… plany podbicia kosmosu.
Mam wrodzone predyspozycje do zanurzania się temacie, więc tacy ludzie budzą moją sympatię. Zanurzanie się – ładny zwrot. Dźwięcznie, ładnie brzmi w języku angielskim – to immerse. Dość długo uważałem to za obciążenie. A potem mnie olśniło.
Harrison Assessments – narzędzie, wyjaśniające talenty.
Test łączy psychologię z matematyką i przy nim Test Galopa jest tam, gdzie leży boczek w sklepie mięsnym.
Na łopatkach.
Poza tym, że Harrisson jest płatny, jest też bezcenny…
Drugi przykład, to nieco zapomniany zawodnik MMA z Brazylii. Wanderlei Silva to najbardziej przerażający sportowiec w historii. Instynkt zabijaki. Spojrzenie ze stali. Agresja, kipiąca z każdego mięśnia. Zdarzali się zawodnicy silniejsi (być może), szybsi (niewykluczone) albo bardziej rozpoznawalni (z pewnością!).
Ale żaden nie budził takiego dreszczu na plecach. Kibice czuli pełną mobilizację organizmu nawet… siedząc przed telewizorkiem. Tak na wszelki wypadek.
Wanderlei Silva. Zawodnik jiu-jitsu, występujący ongiś w zawodach MMA – mieszanych sztuk walki. Dyscypliny, gdzie zawodnicy biją się do upadłego (tak, dosłownie). Tak długo, aż rozdzieli ich sędzia. Ratując tą interwencją nierzadko, hmm… życie przegranego. Który po wyjściu ze szpitala, stara się… nie wyjść z formy. Bo zamierza się odegrać!
W takim świecie nasz bohater czuł się bezpiecznie, niczym przedsiębiorca w biurze – u siebie. Na ringu kompetencje miękkie, w starciu z baaardzo twardymi – pozostawały bez szans.
Wysoka kultura przegrywała z wysokim kopnięciem.
Trenował ciężko. Obijał niemiłosiernie. Stawiam tu dolary przeciwko orzechom, że będący u szczytu formy bokser wagi ciężkiej… uciekłby z ringu. Silva dorobił się pseudonimu „The axe murderer”. Nosząc go z kombinacją buty, dumy i nonszalancji. A rywale? Respektowali go jak jasna cholera.
Tutaj dochodzimy do clue wywodu.
Otóż, przy wszystkich swoich atutach, Wanderlei Silva wygrał 35 walk. Przegrał ich aż… 14. Słowem – czternaście! Jak to możliwe? Mam swoją prywatną teorię na ten temat. Przeciwnicy czuli w kościach, że to nie będzie, ot, dżentelemeńska walka fair play.
Ich organizmy się mobilizowały, czując w kościach nadchodzące zagrożenie życia. Testosteron rósł (były takie badania), a włosy zaczynały… gęściej rosnąć. A zatem potencjalni rywale Silvy trenowali do upadłego. O świcie zaczynali treningi. Uderzali w worek 2x mocniej. Na sali przyjmowali mocniejsze ciosy na korpus, niż korpus marynarki w trakcie manewrów. Szykując się na najwredniejsze szturmy Brazylijczyka, byli gotowi na każde poświęcenie.
Koncentracja zawężała się, osiągając skupienie wiązki laserowej.
A potem – nadszedł TEN dzień. Ot, ułamek sekundy, zręczny unik i cios kontrujący w podbródek. Trafiony w podbródek. Najbardziej. Przerażający. Fighter. W historii.
Oddech na moment przestał istnieć. Wanderlei Silva… z hukiem padł na deski. I przegrał.
DLATEGO, że był tak mocny.
Dziś Wanderlei Silva mieszka sobie w Brazylii. Skarży się na bóle głowy i ze łzami wspomina piękną przeszłość. Wtedy (na początku) miażdżył każdego. Czasem to największy atut staje się przeszkodą, prawda? Na całym świecie gwiazdorzy przegrywają, spadają z ligi czy bankrutują.
Kto działa, nie tylko popełnia błędy, ale także – mobilizuje konkurencję. Dlatego biznes i sport to wojna. Kiedy wygrywasz, poprzeczka tylko się podnosi…
Galaktyczna… nauczka? Oby!
Był rok 2004, gdy Rojal Madrit zbierał najdoskonalszą drużynę piłkarską wszechczasów. Klub kolejno zasilali zdobywcy Złotej Piłki – którzy odtąd mieli tworzyć rodzinę. Szykowała się najbardziej egzotyczna koalicja od czasu wojny z Kuwejtem. Zidan. Figo. Runaldo. Bekham. Robert Karlos.
Brzmi jak prosty przepis na demolowanie reszty Europy?
I faktycznie, tak tylko… brzmiał.
Otóż, najwybitniejsi piłkarze świata, połączeni w Dream Team, zaczęli przegrywać ze średniakami. Mieli podbić świat, a nie byli w stanie… przybić sobie piątki.
Dla prezesa, głośnego Florentyno Peresa było to i straszne i śmieszne zarazem, jak wspomniany uśmiech Kim Dzong Ila. Warto dodać, że ci piłkarze dysponowali dość wysokim IQ. Domyślamy się już, dlaczego przegrywali – niczym nasz Kubicki?
Myśl druga. Mojemu kumplowi wpadła w oko dziewczyna. Jak twierdzi – ładna i sympatyczna (nie wiem, relata refero). Mieszkała w sąsiedztwie, mijali się podczas spacerów. Mógłby powiedzieć jej “cześć”, ale tego nie zrobił. Domyślamy się, czemu?
Myśl trzecia. Inny przykład, zwieńczony wnioskiem. Jest (bo żyje) wybitny trener sportowy w USA, Tim Grover. Nieziemsko wymagający i twardy jak czołg T-55. Trafiali do niego Michael Jordan i ś.p. Kobi Brajant, kiedy zacinali się w grze. Wiemy, z jakiego powodu się zacięli? Otóż, trener zlokalizował przyczynę.
Po czym, jak to trener, udzielił podopiecznym dobrej rady. Uniwersalnej, która rozwiązuje każdy z problemów. Rada brzmi:
Przestań tyle myśleć.
Widząc pusty kosz albo prostą okazję, koszykarz nie miał zakładać, że to pułapka tylko… iść w to. Okazuje się bowiem, że ludzie inteligentni… zanadto kombinują. Dostrzegając pustą bramkę, unikają strzelania. Szukają idealnego wstępu, zamiast napisać pierwszy zwrot, choćby byłoby to “po pierwsze uważam, że Kartagina(…)”.
Lockdown sparaliżował przedsiębiorców, którzy zamiast zmieniać kod PKD, zmieniali kanały w TV. Ostrze IQ skierowane było do wewnątrz. A naturszczyk szedł beztrosko, zakładał prosty e-commerce i… wygrywał.
Drogi Czytelniku, jeśli nie wiesz, jak zacząć pisać, stawiam dolary przeciwko orzechom, że… zbyt długo się zastanawiasz. Myślenie jest niczym pancerz albo program awastowy.
Obciąża, kiedy chcemy poruszać się szybko. A skoro o szybkości…
Płynność, czyli co?
Po czym poznajemy świetnego kierowcę? Taki facet ma dwa atuty: płynność oraz przewidywanie. Dostrzegając kraksę lub dziecięcą piłke na drodze krajowej, hamuje odpowiednio wcześniej. Idiota z kolei – wciska gaz do dechy, by później hamować. Jego płynność jest niczym polszczyzna u Papryka Wegi. Nie istnieje.
Tutaj stary trik, stosowany przez nasze babcie. Chcąc poznać charakter człowieka, należy śledzić styl jego jazdy samochodem. Jest nerwowy? Przełoży się to na szarpane ruchy kierownicą. Bezmyślny? To także wyjdzie na jaw, gdy ruszy pod prąd. Inteligentny? Tego za kierownicą nie sposób ukryć. W związku z powyższym…
Radzę testować, jak człowiek prowadzi, a fatalnemu w tym zakresie – odradzam ufać. W życiu i biznesie. Stawiam dolary przeciwko orzechom. Tę zdolność przewidywania, swoistą matematykę, widać. Zauważmy, szachiści i inżynierowie przewidują konsekwencje wyborów, których… dopiero dokonają.
Dlatego nie występują w programie “Sprawa dla reporterki” z dylematem: “Pani, zgodziłem się żyrować bankruta, a bank każe płacić”. Tacy ludzie wychowują swoje dzieci, zamiast powierzać je jutuberom. Dzięki Bogu!
Oznacza to, że kalkulują, jak zakończy się film czy tomiszcze, które konsumują od 2 minut. Oczywiście, psują tym zabawę mniej domyślnym…
Notabene, o najlepszych trenerach piłkarskich mówi się inżynierowie. Kiedy dziennikarz pyta brytyjskiego trenera, jak zamierza grać, ten odpowie: “Zagramy skrzydłami, atakując lewą flanką. Interesuje nas wynik 2:0, osiągnięty w pierwszej połowie”. Na to samo pytanie słowiański, ligowy kopacz odpowie: “Postaramy się, wiadomo, zagrać. Aha, jazda z kurłami”.
Spójrzmy na wyniki.
Różnią się jak Izba Lordów od… Izby Wytrzeźwień. Albo jak Josip Głardiola, znający płynnie 5 języków od Franciszka Smódy, który nawet polski zna… ledwo, ledwo. Co tam sport!
W czasie, w którym kończę pisać ten fragment, zbliżają się juwenalia. Spójrzmy na studentów w akademikach.
Kombinują, gdzie kupić tańsze piwko na juwenalia. Nie myślą, co będą robić za 5 lat. Skończą zatem studia i z braku pomysłu na siebie… zapiszą na kolejne. A potem umrą – w jakimś urzędzie gminy. Zacząłem od kierowcy, dlatego wzywam: kieruj swoim życiem, Czytelniku…
Kiedy utknąłeś, książki są lepszymi mentorami, niż wskazuje na to ich cena okładkowa. Niemal zawsze są też mądrzejsze od swoich… autorów. Dlatego radzę czytać, a poznawać pisarzy – już niekoniecznie…
Love it, leave it or change it.
„Pokochaj, porzuć bądź zmień to”. Jankeska mądrość, która w oryginale brzmi zwięźlej niż w polskim tłumaczeniu. Niczym miano kolka, zamiast „słodzonego napoju gazowanego”. Lubię amerykańskich przedsiębiorców – za ich sprawczość. Inklinację do działania, łamania granic, bicia rekordów czy sięgania polaury. Do ofensywy, widowiskowej niczym inwazja US troops na Kuwejt (udana).
Zauważmy, że tytułowa sentencja zniechęca do… narzekania.
Jeśli sprawy idą dobrze – kontynuuj. Jeśli wytwórnia betonu przynosi straty – zamknij ją. Albo – zmień dostawców. Ot, amerykańskie podejście do świata.
Koszykarz wygrywający mecz, gratuluje rywalom wyrównanego starcia. Przegrywający… ochoczo obwini sędziego. Czym, naturalnie, nie zdejmie wcale odium odpowiedzialności. Dojrzały sportowiec przeprosi raczej kibiców, jeśli zaniedbał przygotowania na hali. Lub – lepiej, podziękuje za doping. Jeśli na boisku zostawił serce, a zawiódł niedobór talentu, podarowanego przez Boga, wszystko w porządku.
Tym sposobem, płynnie przejdziemy do wytrwałości. Otóż, co ciekawe – najgenialniejsi sportowcy na świecie… zazwyczaj przegrywają.
Topowi piłkarze bądź miotacze marnują 80% prób. A mowa o wisienkach na torcie, elitach danej dyscypliny. JKM przegrał 27 wyborów z rzędu, trafiając do Europarlamentu za 28 razem (sic!). Robert Kubicki zanotował kilkanaście WYPADKÓW w swoim życiu. Twardziel – o czym wie każdy, kto przeżył kraksę.
Jeśli chcesz zacząć pisać, po prostu… zacznij. Co stanie się dalej? Odpowiedź widnieje w tytule tego rozdziału…
W czym się zgadza Elon Musk i Donald Trump?
Przypomina mi się refleksja Donalda Trumpa: “Wiecie, najgorszym pracownikiem jest pracownik… dobry. Złego – zwalniam natychmiast! Świetny jest fenomenalnym skarbem firmy. A dobry? Trudno się przyczepić, niby wtapia się w tłum, acz nigdy nie wzniesie reszty na olimpijski szczyt”.
Dla mnie – ta myśl ociera się o genialność…
Dlatego, nie zamierzam jej ani rozwijać, ani komentować.
Z obfitości serca mówią usta.
Kilka tygodni temu trafiłem do tzw. teatru improwizowanego. Reguły gry kojarzą się z Familiadką, polegają na wymianie kaskady skojarzeń. Ochotnicy wychodzą na scenę, ktoś rzuca mi miejsce akcji (stodoła, remiza, łódź podwodna etc.), dalej starają się prowadzić monologi, już – bez namysłu.
Całość wygląda zabawnie, acz jest nierówna intelektualnie (braki IQ słychać).
Niecodzienność skojarzeń jest tu kluczem dobrej zabawy. No właśnie. Widz przeżywa dramat, gdy na scenę wchodzi facet, któremu się… wszystko kojarzy. Chciałby przyciągnąć spojrzenia płci przeciwnej, niestety…
Większe branie miałby pordzewiały Fort Eskortowany, leżący odłogiem na złomowisku pod Łomżą… Człowiek mówiący radośnie o genitaliach, fizjologii, jawi sią jako osoba prymitywna.
Wieś tańczy i śpiewa.
W reklamie i biznesie, im poziom bardziej, hmm – premium, tym takich skojarzeń… mniej. Ta reguła nie zna wyjątków, podobnie jak włoskie auta – bezawaryjności. Wystrzegajmy się żartowania nt. fizjologii, to grząski grunt. Nawet jeśli mówca jest nastukany jak radiowóz na 11 listopada, to marna pociecha…
Widoczność może być pozytywna lub negatywna. Stand up w ciemnej piwnicy jest zawsze negatywny, tym samym – moja rekomendacja jest ujemna. Szkoda prądu, a na 1 błyskotliwy żart przypada wprawdzie, 10 słabych, ale za to – 100 żenujących.
Pouczanie vs wyzwanie.
Włączyłem stary western „Rio Bravo”. Przy muzyce pięknej niczym ta burmistrz Rzymu dzieją się pouczające sceny. Oto elegancki amant kinowy, Din Martin, gra zapijaczonego zastępcę szeryfa. Ponieważ przy bojach z mafią nałóg zmniejsza szanse przeżycia (coś jak bycie socjalistą na Marszu Niepodległości), szef postanawia mu pomóc. Ktoś pomyślał „łatwizna, wystarczy draniowi zabronić”?
Otóż nie – jak mawia Tadeo Sznuk po błędzie uczestnika programu “1 z 10”.
Jak pokazuje życie, ta metoda nosi w sobie skuteczność Milika. Nie działa.
Wracając do tematu, Dżon Łejn po prostu… kilkukrotnie podsunął butelkę, rzucając „napij się, jesteś słaby, wszyscy to wiedzą”. Rękawica rzucona otwarcie w twarz, ostro. Nasz zastępca zbuntował się, uniósł honorem („nie chcę”), wreszcie – rzucił nałóg. Potraktowany jak dorosły człowiek, nabrał samodyscypliny. I tak sobie myślę…
99% akcji społecznych błaga (odbiorcę o coś – zwolnij, nie krzywdź, proszę), zamiast rzucać wyzwanie. Dlatego – są bez sensu.
Kontrola czy jedynie “ctrl”?
Opowieści kierowców rajdu „Dakar” są fascynujące. Przeszkody, z którymi się borykają – samotność na pustyni, upał, nieludzkie zmęczenie, piach w oczach – uczą wytrwałości. Samotność daje też klucze do mądrości (pogadajcie z księdzem bądź marynarzem!).
Jest tylko jeden wyjątek.
Awarie techniczne podczas wyścigów. Kierowcy nienawidzą pęknięcia małej płytki w bloku silnika, bo są wtedy bezradni… Niczym współczesny mieszczanin.
Przyczyną współczesnej słabości – zarówno w motoryzacji, jak i życiu bywa… technologia. Poczucie sprawczości jest tym, co najbardziej pobudza normalnego gościa. Zdrowego.
Sprawczy jest król, wysyłający wojsko na ubitą ziemię wroga. Sprawczy bywa drwal, układając kopiec z drewnianych balii. Poczucie wpływu ma rolnik, zasuwający kombajnem w sierpniu – o ile widzi owoce swojej pracy.
Jednocześnie, dawniej do naprawy żelazka wystarczyły młotek i rękawice. Dziś popsuty sprzęt ląduje na śmietniku. Silnik Uady naprawiało się u szwagra w garażu. Dziś – żarówka w aucie elektrycznym bywa skomplikowana niczym łazik nasa z lat 60-tych. Tylko – kosztuje niewiele mniej…
Tak, żarówka odbiera właścicielowi poczucie własności – za grzebanie przy niej grozi nie porażenie prądem, a… utrata gwarancji. Dużo rzeczy, które obserwujemy, ma tyle sensu co dotacje dla marylki z opola.
Weźmy rozwody. Sąd nawet SŁOWO HONORU uważa za drobiazg, niewart wspomnienia. Jeżeli słowo honoru nie ma znaczenia (bo nie jest uwzględniane), to nic nie ma znaczenia.
W Szwajcarii – to się, na szczęście, ciągle liczy. A we Francji – nie. Ledwie jeden z tych krajów jeszcze funkcjonuje, a drugi – niemal wcale.
Dziennikarze prasowi tego nie wychwytują, a internetowi – sporadycznie. Dawniej w pracy redakcyjnej pomagało klasyczne wykształcenie, znajomość łaciny, twórczości Owidiusza czy malarstwa Vermeera.
Nie mogę pojąć, dlaczego dla urzędników słowo honoru nie ma znaczenia. Chyba, że myślą o swoim i “nie podniesiemy podatków”. Wtedy, okej…
Za opóźnienie – przepraszamy.
PeKaPe Yntersity znowu ogłosiło opóźnienie, po czym… przeprosiło. 100 tysięcy pracowników, lata doświadczeń, miliardy zł dotacji z naszych podatków. A bardziej można polegać na zegarku za 59 złotych.
To specyfika państwowych molochów. W godzinach pracy – policjant je pizzę, urzędnik ziewa, nauczyciel poucza, zaś wielokrotny bankrut zostaje posłem na sejm Wszyscy oni formalnie są w robocie, na czym… tracimy wszyscy.
Podobnie bywa ze start-upami, szczególnie – dotowanymi z Unii. Najbogatszy prezes w Polsce, prof. Janusz Filipiak z Comarchu, uważa je wręcz za… ognisko demoralizacji. Wywodzi on bowiem, że firmę trzeba budować na klientach, pracy, usługach etc. Wyhodować soczyste pomidory, zebrać, umyć, ładnie opakować, dostarczyć z uśmiechem na targ, zaksięgować.
Natomiast start-upy, szczególnie z działu IT – nie mają ŻADNEGO klienta! Kupią ekspres do kawy, popracują do 14-ej, zamówią pizzę z ananasem.
Pieniądze za darmo (jak ta kasa na PeKaPe) demoralizują. Obdarowani przestają pracować tak, jak uczył Dejw Ramsey – każdą minutę. A wyłącznie taka praca prowadzi do wydajności, odkrycia na miarę Nobla czy… punktualności pociągów. 2 ostatnie wyzwania (Nobel i przyjazd na czas) jawią się przeciętnemu maszyniście jako równie nieprawdopodobne…
Warto mieć na uwadze, jak duża odpowiedzialność ciąży na reklamie. Im większa skala, tym… większa odpowiedzialność, bo efekt marketingu dotknie większą ilość rodzin. Z tego, co wiem, w pekape płacą bardzo dobrze (szczególnie – w centrali i związkach zawodowych). Z tego, co wiemy, w pekape pracują bardzo źle (oburzonych zachęcam do spaceru po dowolnym dworcu w Polsce). Jakość nie jest kwestią zarobków, tylko… dokładności i słowności.
Oznacza to, że większy budżet na reklamę kolei, oznaczać będzie… większe straty (bo więcej osób spóźni się do pracy). Skoro postęp bierze się wyłącznie z redukcji, to może… pekape dałoby się naprawić za 1zł? Ograniczenia to nasz sprzymierzeniec – bo wyzwalają pomysłowość, oszczędność i myślenie innymi, hmm… torami.
Dotacje – rozleniwiają.
Dlatego firma i dotowana, i źle zorganizowana – zawsze padnie. Podobnie jak pisarz, który bierze granty, pozbawia się twórczości…
Debiut – nic przyjemnego?
Doświadczeni gracze pokerowi na wylot znają zjawisko tzw. szczęścia debiutanta. Oto przy zielonym stoliku siada młokos. Przed kwadransem nauczono go (pobieżnie) reguł gry. Rozgrywka startuje a chłopak… kosi wszystkich dookoła. Ta reguła – jak słyszałem – nie zna wyjątków. Jeśli w 100 partyjkach przegrałby 98, to te 2 wygrane przypadają na… debiutujące rozgrywki. To zjawisko nazywamy paradoksem, ponieważ w życiu jest odmiennie.
Początkujący ma przerąbane. Zawsze.
Koszykarz jest ogrywany przez starszych, poborowy dostaje zbyt ciasne buty, start-upowca zmiatają koncerny, a randkowicz zmaga się z krępującą ciszą. Jak mówi Robert Noworolski na TedX „kiedy chcesz zmienić swoje życie [zawód, zainteresowania, zarobki], inni pomyślą, że jesteś idiotą. Stracisz zaoszczędzone pieniądze, kumpli i zwątpisz w samego siebie. Trafisz do nowego obszaru, w którym będziesz leszczem, a inny facet – wyjadaczem”.
Gdzie przebiega linia między debiutantem a starym lisem?
W praktyce.
O niewidzialnej przewadze decydują godziny. Treningu, ćwiczeń, szukania poprawek. Dlatego też Jocko Willink pociesza półżywego faceta, którego właśnie zgniótł w ringu: ”Spoko. Po prostu trenuję więcej. Przez długie lata. Gdybyśmy się zamienili tym wysiłkiem, Ty byś mnie zmiażdżył. Na razie jednak…”.
Przewaga bierze się z godzin.
Życie na kredycie – błąd?
We wspomnieniach Dżordana Belforta „Wilk z Wall Street” główny bohater rozmawia o swoim patencie na lojalność pracowników. Tłumaczy się z celowych, bzdurnych wydatków, który ponoszą jako firma – na catering, futra z norek czy ferarka w groszki. Kosztowne duperele za 500 000 USD.
Argumentuje tak: „Owszem, nasi pracownicy zarabiają na starcie pół miliona dolarów jako maklerzy. Tak, mają po dwadzieścia lat, luki w wykształceniu i burzę hormonów. Są chciwi na pieniądze i widzą, że w życiu takiej roboty nie dostaną, zatem chcą się nachapać. Zresztą, uczciwych nie przyjmujemy.
Celowo zmuszam chłopaków do kretyńskich wydatków, szpanowania i kupowania najdroższych szampanów. Mimo kolosalnych premii ciągle są na minusie – nigdy ode mnie nie odejdą, harując po nocach. I o to chodzi, o to chodzi, stary!”.
Tak jak polscy posłowie. Spójrzcie na ranking zadłużenia parlamentarzystów, najlepsi wiszą kilka milionów zł! Siedząc zarazem w komisji ds. finansów…
Oszczędności dają niezależność, dlatego wspomnienia Schwarzeneggera dobrze się czyta. A posłów – źle…
Ogółem, ludzie z oszczędnościami są bardziej… wygadani. Ofensywni w formułowaniu zdań, a przez to – żywi.
Lubię wygadanych ludzi, a w biznesie jest ich najwięcej.
Wyłącz komórkę, panie młody.
Sobotnie popołudnie, Warszawa. Przed wejście do murowanego kościoła spieszą weselni goście. Para młoda stoi. Obserwuje weselników, jakby… samą siebie znała na wylot. Piękne suknie wieczorowe, wspaniałe garnitury, radosne uśmiechy, bukiety kwiatów oraz bezszmerowy fotograf, krzątający się po okolicy.
W tle amerykański Bik musztruje swoje cylindry pod maską. Pół godziny życzeń, wreszcie goście pakują się do samochodów, ozdobionych we wstążki na klamkach. Reżyserowany pocałunek do aparatu, ucięty jak nożem uciął po spuście migawki Kanoniera.
W końcu szpakowaty pan młody, mając wreszcie żonę przy sobie… wyciąga telefon. Przegląda fejsbuka, sprawdzając, czy coś ważnego go omija. Taa, lekkie zamieszki w Pakistanie albo wzrost cen rzepaku. Kurtyna…
Przyszła małżonka – znużona. Gdyby chłop mniej karmił się elektroniką, a słuchał intuicji, dostrzegłby to PRZED ślubem…
W ważnych chwilach obecność telefonu przeszkadza. A życie składa się z drobiazgów i nawet mały, lekki aparat rozprasza uwagę. Jeśli bierzesz ślub, wyłącz telefon. Kiedy idziesz na rozmowę o pracę, wyjmij baterię. Na randce – wyłącz to ustrojstwo. Bo inaczej dowiesz, ile wyniósł kurs liry tureckiej w Paryżu, a przeoczysz, z kim się właśnie żenisz…
Zanim skrytykujesz świat, posprzątaj mieszkanie.
Tytuł zaczerpnąłem z książki Jordana Petersona, gdyż zachowuje celność rakiet Patriot. O palmę pierwszeństwa walczyć z nim może jedynie hasło: „zachowaj porządek, a porządek zachowa Ciebie”. Tłiterek jest takim miejscem, gdzie ludzie z nieposprzątanych lanosków 1.4 krytykują bankierów z Singapuru. Są jak Karol Marks, który z pozycji abnegata usiłował skonstruować idealny świat. Jego plan zakończył się katastrofą…
Sprzątanie ma tę zaletę, że modyfikujemy obszar, na który mamy wpływ. Podobnie jak wizyta na siłowni ma przewagę nad oglądaniem igrzysk w telewizji. Działanie wzmaga poczucie, że… można zrobić więcej, leczy z bezproduktywnego utyskiwania. Gadanie o opozycji nie zmienia nic.
To zdumiewające, jak często na posłów RP wybieramy (jako Polacy) alkoholików i zawodowych bezrobotnych. Rzut oka na ich dobytek powiedziałby więcej niż plakat dworcowy. Pamiętam wizytę telewizyjną w gospodarstwie jednego z kandydatów na prezydenta.
Zaskoczony gospodarz wstydliwie pokazał pobite szyby, stare opony pod stodołą oraz leżące bezładnie butelki. Do wnętrza reporterów nie wpuścił, dzięki Bogu. A do kamery oczywiście – deklarował, że w służbach specjalnych i administracji zrobi porządek.
Wybory udały mu się tak jak sprzątnięcie flaszek, przerżnął z kretesem…
Samoopanowanie. Lek na bankructwo.
Słyszeliście kiedyś o sprzątaczce, która z hukiem ogłosiła upadłość? Szewcu, który byłby zmuszony sprzedać segment w wytwornej dzielnicy? Sprzedawcy z warzywniaka, który nie miał jak wrócić z rekreacyjne tournée po Karaibach? Kojarzycie takie numery, prawda?
Ja też nie.
Tymczasem, odwołani prezesi SSP klepią biedę tydzień po przykrym telefonie z ministerstwa – dlatego są tacy ulegli. Byli piłkarze Premir Lig zasuwają na wózkach widłowych, a bokserscy arcymistrzowie – po latach gotują w telezakupach. Płynie z tego ważny wniosek.
Bycie na szczycie jest zerową gwarancją, że tam… zostaniemy. Bankrutują wszyscy – lordowie w Anglii, oligarchowie w Rosji, bankierzy w USA czy muzycy z Polski (zdemolowani przez lockdown – niepotrzebny, ale za to bez sensu).
Nie bankrutują Szwajcarzy, uzbrojeni w oszczędności, broń palną i zdrowy pesymizm (zawsze coś może pójść źle). Jeśli optymizm nie jest synonimem naiwności, to one przynajmniej ściśle kleją się z sobą.
“Rolnik szuka kobity”? Och, farmerze.
Zaskoczył mnie sielski program „Rolnik szuka kobity”. Dla wnikliwego obserwatora jawi się jako kopalnia wiedzy o ludzkich pragnieniach (w tym – chciwości, niecierpliwości i zachłanności). Ciekawa rzecz, bo ryzyko… demoralizacji (poczciwych) uczestników oceniam jako niezwykle wysokie. Niczym po wygraniu 20 mln w totalka albo awansie na szefa spółki skarbu państwa. Człowiek jest istotą nienasyconą, więc kto nie praktykuje ascezy (wyrzeczeń), ten przegrywa.
Kreślę scenariusz.
Na polskiej wsi mieszka sobie rolnik. Zwyczajny, ciężko pracujący, niespecjalnie lotny w kwestiach damsko-męskich. Serdeczny. Naiwny niczym OeNZet w kwestii albańskich działań partyzanckich. Zwykle – o lekko zaniżonym poczuciu wartości. Zgłasza się do programu, błagając o „choć jeden list od telewidzki, pani”. Listów przychodzi ze 40 (magia telewizji) i facetowi… palma odbija. Po prawdzie, czy mogłaby nie odbić? „Otóż nie” – jak kwituje Tadeo Sznuk każdą, nieprawidłową odpowiedź w „1 z 10”.
Pod oborę podjeżdża, ho, ho, cały autokar fanek. Ku zdumieniu widzów nasz bohater zaczyna… kaprysić! U jednej podoba mu się biust, u kolejnej nogi, trzecia kusi uśmiechem. No, nie mówiąc o dziewiątej, która ma policzki inkrustowane piegami!
Kończy się oczywiście, na niczym. Farmer chciałby wszystkie na raz, więc koniec-końców zostaje sam. Ot, życie w czystej formie…
Nadmierny wybór jest, oczywiście… problemem. Widać to na przykładzie katalogów produktowych, gdzie klient może wybrać jedną z 139 odmian, w 12 kolorach i 8 edycjach. Co wybierze?
Nic.
Doskonale ten problem rozwiązały aplikacje IT (np. No-zbir, Nietfliks), które oferują jeden produkt w 3 wariantach. Co więcej, sugerują nawet, który wariant jest najchętniej wybierany. Efekt? Klient daje się prowadzić, wybiera sugerowaną edycję, zamiast kręcić głową ze słowami “ale bałagan, co tu zrobić”?
Mniej, znaczy więcej.
Rywalizacja, czyli być pierwszym
Najbogatszy miliarder spośród Polonusów, Tad Witkowicz, wspomina początki w kanadyjskiej firmie IT. Karierę Tada można porównać do klubu piłkarskiego, który zaczyna od okręgówki, a z każdym awansem, znów ma wyłącznie pod górę. Musi harować na ruch w górę tabeli, a klasa oponentów – rośnie z każdym sezonem.
A było tak: kanadyjski koncern techniczny, lata 80-te. Genialna organizacja pracy (tj. wyzysk). Morderczy wyścig wśród inżynierów. 4000 zatrudnionych – było z kim konkurować o pensję. Co roku bowiem wyrzucano 10% najsłabszych, uzupełniając absolwentami z uniwersytetów.
Rok w rok.
Co ciekawe, pracowników motywowało nie tyle odległe, pierwsze miejsce, ile… chęć uniknięcia zwolnienia (utraty źródła dochodu). Z tego mechanizmu czerpią nie tyle reklamy, ile… media. Przede wszystkim, szafują argumentem “wszyscy normalni ludzie wiedzą, że (…)” i pach – już czytasz nowy kaprys naczelnego, wymyślony przed kwadransem. Zagrożenie wypadnięcia poza nawias społeczny jest tak bolesne, że aż ociera się o atawizm. Jako ludzie tego nienawidzimy…
Tymczasem, nie ma się czego bać.
Pracownik, wywalony z kanadyjskiej fabryki, mógł nie tylko znaleźć nową, lepszą pracę, ale nawet zrobić karierę – o jakiej zarząd nie marzył!
8 zawodów, które budzą lampkę ostrzegawczą!
Lepiej spojrzeć prawdzie w oczy. Zajęcia, którym się oddajemy (oby!), mają fenomenalny wpływ na nasze życie. Neutralne zajęcie – nie istnieje, bowiem nasze neurony je przetwarzają, nawet podczas snu.
Porządny człowiek, zatrudniony jako, hmm… kierowca w agencji towarzyskiej, zostanie niewinny? Domyślamy się odpowiedzi.
Pływak wyrobi mięśnie na basenie w Ustce (muskuły rosną podczas snu!). Poborowy nauczy się picia wódki (nawet podczas leśnego ostrzału). Istnieją miejsca pracy, produkujące wysokooktanowych nudziarzy, przekonanych o własnej… nieodzowności. Istnieją ludzie, którym ufam mniej niż ypeen – wspomnieniowym gawędom prezydenta z last 90-tych.
1. Świecka teololog – namnożyło się ich przy polskich wydziałach WSD. Włosy potargane jak naczepa w Calais, programowe unikanie biżuterii, makijażu i kiecki ładniejszej niźli wór po marchwii – po tym poznamy studentkę teologii. Pewny marker. Jak wszędzie, ma to swoje plusy – nigdy nie rozpraszają uwagi młodych kleryków podczas wykładów, bo czym?? Minus – zostają katechetkami, udzielając obowiązkowych… porad przedmałżeńskich. Podczas kursu marzymy, by konwój OeNZet ewakuował w to miejsce z 1000 Rosjanek, zabranych Putinowi.
2. Socjolug – zwykle siwy facet o potarganej fryzurze. Odziany w wyblakłą marynarkę, pamiętającą młodość Piłsudskiego. Opowie, że sierpniowy upał jest „problemem społecznym, wymagającym określonych rozmyślań systemowo-ogólnych”. Zwykle, bezdzietny. Kobiety mają tu swój rozum.
3. Działaczka – czterdziestolatka o rozbieganym spojrzeniu, absolwentka politologii (skończyła ją, wprawdzie po II roku, ale zawsze). Strukturalnie bezrobotna, ciągle czekająca na debiut w ramach programu „pierwsza praca”.
4. „Zawodowy poseł” – tak w deklaracjach część asów przy ul. Wiejskiej określa swój zawód. Większość dysponuje niezłym garniturem oraz… fatalną polszczyzną. Poznałem kilku live, każdy okazał się człowiekiem żenująco małego formatu. Wyjątkiem okazał się, rzecz jasna, JKM sprawiający wrażenie… nieobecnego duchem.
5. Strażnik wielkomiejski – zwycięzca bik dratera z roku 2001 wyczerpuje sam opis fizjonomii w pełni. Fascynującym newsem jest fakt, że do straży miejskiej… trudno się dostać, ze względu na tłumy ochotników! Zatem każdy z omawianych facetów, zakutych w reno kangu, wąsiska i plastikowe buty, jest tam… dobrowolnym uczestnikiem.
6. Aktywista związkowy – wąsaty facet w wytartym polarze. Najwięcej związkowców posiada, oczywiście, słynąca z wysublimowanej jakości, polska kolej państwowa. Cecha szczególna – nienawiść do bogatszych od siebie. Jeśli chcecie wiedzieć, jak wyglądałaby Polska pod rządami ZZ, pospacerujcie nocą po dworcu w Kut-nie, w drogim garniturze.
7. Coach – odpicowany facet o smutnym spojrzeniu. Bezładne słownictwo, od którego mdleje profesor Miodek, połączone z natłokiem słów egzaltowanych. Spójrzmy: kanapka z jajkiem musi być „niesamowita”, a książka „zajebista” choć zawiera 12 stron i ćwierć mądrej myśli.
Unikam.
Wolni i zniewoleni.
Szybka rundka do sklepu spożywczego (wiem, takie rzeczy się deleguje!) może okazać się ciekawą nauczką. Otóż, jak się dowiedziałem podczas okolicznościowego small talku, większość punktów tego typu notuje drobne kradzieże.
Niezależnie od ekskluzywności dzielnicy.
Często złodziejaszek ma drobniaki, po prostu niecierpliwi się w kolejce do kasy, chwyta i wyłazi z nieswoim. I teraz: ludziska kradną najczęściej 2 typy produktów: papierosy i alkohol. Mało kto kradnie książki, smaczną sałatkę bądź dodatek podatkowy Rzepce (dobry przy tapetowaniu!).
Złodziej CHCE kraść. Tezie dowodzi fakt, że… nie wszyscy kradną. Wielu ima się uczciwej pracy.
Tutaj przypomina mi się pouczenie sprzed lat, żeby nigdy nie pożyczać pieniędzy biznesmenowi, który… pali papierosy. Szanse na przepadnięcie wierzytelności są wtedy wyższe niż dług publiczny Zimbabwe. Autor to szczegółowo uzasadniał, niestety musiałbym tu konfabulować – przykłady wypłukałem sobie z pamięci.
Sądzę, że przy przyjmowaniu do pracy to morale, samokontrola mają większe znaczenie niż umiejętności. Jak mawiał Feliks Zandman, marnej fizyki można nauczyć się w ciągu roku, uczciwości zaś uczymy się całe życie. Monter, który podpieprzy papier toaletowy z fabryki, jako dyrektor skusi się na coś większego (szafę przesuwną?). Albo zostanie senatorem Samo’obory.
Pamiętam niedbale rzuconą ripostę Krzysztofa Stanowskiego, butnego dziennikarza. Zapytano go, dlaczego przestał chodzić z puszką nieodłącznej dotąd koli. Odpowiedział: „Aa, rzuciłem wczoraj. Skojarzyłem, że zaczynam sięgać nawykowo. Nie chcę być ostatnią pipą, która się od czegoś uzależnia”.
Z jakim przystajesz, takim się stajesz. Uważaj, co czytasz!
Polskie kino jest tyle strawne, co… żółw ze skorupą. Odkąd sympatyczny aktor Marko Kondratto rzucił aktorstwo w kąt, nie bardzo mamy kogo oglądać. Pysf w zasadzie należałoby rozwiązać (a jego pracowników – rozpędzić). Sam aktor stał się przeciwnikiem kina. Co przypomina historię Agassiego (jak najbardziej prawdziwą) który… nienawidził tenisa.
A został mistrzem świata.
Dlaczego Kondratto PRZESTAŁ grać, reagując alergicznie na aktorstwo? Pewne światło rzucają wywiady z facetem. Zaskakująco błyskotliwe, barwne i pełne dystansu. Przykładem jest odpowiedź na pytanie: skąd się bierze alkoholizm i narkomania, menu obowiązkowe w Holliwud? Spójrzmy na to chłodniej.
Otóż, aktorzy od zawsze w dziejach byli ludźmi wędrownymi. Po spektaklu szli na wino w karczmie, by o świcie przeprowadzić się do kolejnego miasteczka. Nie zakładali rodzin, byli na bakier z Kościołem (m.in. brak pogrzebu katolickiego), po wsiach traktowani byli jako ciekawostka.
Wraz z rozwojem mediów (zwłaszcza po rewolucji lat 60-tych), artyści trafili na świecznik. A rola mentora była, jest i będzie niedopasowana do nich, jak niemiecka parada techno do… prof. Jerzego Bralczika, językoznawcy.
Dziś aktor, który w epizodzie zagrał premiera, jest serio indagowany o Brexit. Chce zmienić świat, a mógłby zmienić… skarpetki. Arcytrafnie to ujął prof. Janusz Filipiak, wytykając, że taki celebryta ani nie ma ku temu kompetencji, ani umysłu, ani… to nie jego rzecz. Uczmy się od profesora – tej zimnej logiki.
Spójrzmy na typowy dzień aktora. Jak wytrzymać z facetem, który we wtorek wyrzuca śmieci, w poniedziałki gra ogorzałego weterana, podczas czwartkowych nagrań – uwodzicielskiego tancerza, w sobotę – francuskiego sprzedawcę bagietek? Trudno.
Rozziew robi się gigantyczny, jak dług publiczny Zimbabwe. Gasną światła, kurtyna… a aktor nie może spać. Jeden więc drink do kolacji, druga whisky… A jeszcze zadzwonią z telewizji, żeby omówił konflikt w Syrii! „Syrta? Gdzie to jest? A dobra, pójdę!”. Ponieważ się nie zna, rzuci banałem… kradnąc nasz czas. Wspominam “dzień świrka”, gdyż w moich oczach film jest przejawem sztuki, która… szkodzi. Brudnej i ponurej. Nie sposób myśleć jasno i działać ambitnie, jeśli lubimy pokazywać brud (jak reżyser Kotursky).
Sztuka może być budująca (klasyczna), lub demoralizująca. Bałagan otępia – to wie każdy rodzic, którego dziecko wróciło z woodstocku. I nagle… obniżyło loty.
Kondrat deklaruje, że po „dzionku świrka” oczyszczał głowę blisko… dwanaście miesięcy. Rok wychodzenia z roli, by wrócić do normalnego życia. Rok. Na ekranie pokaz trwał zaledwie 90 minut. Widzowie do dziś przesyłają listy, utrzymując, że to ukochany film, opisujący ich życie. Radzę więc uważać, z kim się utożsamiamy, wzorce kopiuje się bezwiednie…
Komu dziękuję?
Przede wszystkim, dziękuję Bogu. Uważam się za szczęśliwca.
Czas ujawnić, że modliłem się Nowenną Pompejańską do Matki Bożej o zdrowe dziecko. Julianka ma się dobrze – publicznie dziękuję!
Po wtóre, dziękuję Marcie. Jest większą ryzykantką nawet ode mnie.
Po wtóre, dziękuję Rodzinie. mamie Eli, ś.p. tacie, bratu Jackowi i siostrze Gabi i innym.
Dziękuję Przyjaciołom (Pawłowi, Katii, Oli, Piotrowi i kilku innym) – za wsparcie. Towarzyszyli mi w drodze, na której było ryzyko, a nie było – ani śladu dotacji (których nie lubię), bezpieczeństwa (którego nie cenię) i planu B (którego nie miałem).
Składam podziękowania tym, których znam od względnie niedawna, z BNI.
Adamowi, który mnie wciągnął – by zamieszkać w Gdańsku.
Alicji, która z Sopotu wyczarowała krainę San.
Wojtkowi, przy którym nawet Niemiec wygląda na bałaganiarza, a Włoch – ubiera się bez stylu.
Maciejowi i Danielowi, którzy przyszli ze wsparciem, kiedy byłem o krok o rezygnacji (dzięki, Panowie!).
Maksowi – który pierwszy rzucił “napisz książkę” i poradziłby sobie w niemal każdym biznesie świata (gdyby mu się chciało!).
Milanie, Karolinie, Piotrowi, Pawłowi, Michałowi, Olimpii, Żanecie, Witkowi, Bartkowi, Arkowi i innym – za pomoc, świetne towarzystwo i inspirację.
Zastanawiałem się, na czym polega fenomen BNI. (To w 100% świecka organizacja, która nie porusza tematów religijnych. Ale – to moja książka, tak się składa!). Przyczytałem w Biblii tak:
Skracaj czas [przebywania] między nierozumnymi,
a wśród mądrych przedłużaj!
Syr 27,12
Przekornie dziękuję tym, którzy słuchali o moich marzeniach, by skwitować: “to się nie uda”. Czy mieli rację?
Czas pokaże…
Na czym zakończę?
“Lepiej spojrzeć prawdzie w oczy”. Tymi słowami zaczęła się pierwsza książka, którą przeczytałem wnikliwie (autorstwa Jana Wróbla). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że… to był podręcznik historii.
Okazuje się, że nie ma obowiązku, by pisać nudno. Niezależnie od dziedziny, każdy tekst da się wyszlifować i doprawić przyprawami z górnej półki.
Książka, którą w tej sekundzie piszę, jest pierwszą, która się ukazuje drukiem. Czy najbardziej udaną? Hmm… oczywiście, nie. Kolejne, jeśli się pojawią, będą lepsze (oby!). Mam w głowie pomysł na powieść biznesową, w stylu from rags to riches (naturalnie, w polskich warunkach).
Wreszcie, dziękuję Tobie, Czytelniku, że poświęciłeś Czas.
Jeśli chcesz ją zrecenzować, napisz do mnie lub podziel się wrażeniami w soszjal mediach.
Albo i nie, to Twój wybór.
Książki można zamówić na tomasz-ostojski.pl/sklep
Zapisy na newsletter: https://dashboard.mailerlite.com/forms/513905/123371766702671023/share